Rynek 50 plus

Słomiany wdowiec

Czułem się zepchnięty na boczny tor, traciłem humor, wigor, męskość. Wtedy zdarzyła się ta historia z Klarą
Z moją Alą  zapoznałem się na czerwcowym biwaku. Ja kończyłem szkołę ekonomiczną, Ala liceum pedagogiczne. Po maturze zacząłem pracować w pobliskim spółdzielni mieszkaniowej. Byliśmy nieprzytomnie zakochani i czekaliśmy tylko, żeby skończyła szkołę, by wziąć ślub. Dyrektor mojej instytucji zaproponował nam mieszkanie w nowo wybudowanym bloku. Mieliśmy gdzie mieszkać, pracowaliśmy; wkrótce doczekaliśmy się dwojga dzieci. Żyliśmy pełnią życia – młodzi, zdrowi, szczęśliwi. Gdy dzieciaki podrosły, Ala poszła na wymarzone studia, zaoczne. Wkrótce po ukończeniu nauki, zaproponowano  mojej żonie posadę dyrektorki szkoły. Byliśmy oboje bardzo dumni z tego, tylko, że Ala zaczęła się zmieniać – była wyniosła, podkreślała swoją pozycję, a ja byłem coraz mniejszy, coraz mniej interesujący, jako mężczyzna .

Dzieci poszły na studia, wkrótce syn się ożenił; córka pojechała z grupą przyjaciół zarobić do Anglii. Miało być trzy miesiące, tymczasem wygląda na to, że zostanie na stałe. A my z Alą żyliśmy nie tyle z sobą, co obok siebie. Moja żona stała  się nie do wytrzymania dokładna i pedantyczna, do tego oschła. Czasem trudno było wytrzymać – w szkole wzór cierpliwości, w domu Ksantypa!

Czułem się zepchnięty na boczny tor, traciłem humor, wigor, męskość. Wtedy zdarzyła się ta historia z Klarą. Dużo o niej słyszałem, widywałem ją nieraz przelotnie, lecz była mi zupełnie obojętna. Zdarzyło mi się też rozmawiać parę razy z jej mężem – leśniczym; wyjątkowo ponurym, nieprzyjemnym typem. Słyszałem o ich nieudanym pożyciu, tylko – co mi do tego? Ich córka kończyła Gimnazjum. Wieczorek pożegnalny skończył się chyba o drugiej nad ranem. Moja żona, która czuwała nad całością, spostrzegła, że pani Klara z córką zostały, podczas, gdy inni dawno się porozjeżdżali.

-Jurek, weź samochód i odwieź  panią Klarę do leśniczówki. Jak pójdą same w nocy, przecież to jest pięć kilometrów.

To były te najkrótsze i najpiękniejsze noce w roku. Świetlisty świt przedzierał się przez różową mgłę; narastał radosny świergot ptactwa. Z minuty na minutę jaśniało -wszystko lśniło, mieniło się  w zapowiedzi wschodu słońca. Było niewiarygodnie pięknie i uroczyście, do tego ten zapach!

Pani Klara nie chciała byśmy podjeżdżali pod sam dom, zatrzymałem się więc na mostku nad strumykiem. Córka szła powoli, myśmy chwilę postali zapatrzeni w szemrzącą wodę. Później wymieniliśmy zdawkowe uwagi o wieczorku, o występach, planach absolwentów. Tylko, że oczy, nasze oczy, gdy się spotkały, mówiły o wielkiej tęsknocie, o samotności, o żalu za miłością, za młodością – przekazywały jedne drugim tak wiele.

Na cały lipiec zostaliśmy zaproszeni  przez naszą córkę do Anglii. Początkowo mieliśmy jechać we czworo- to znaczy ja z żoną i syn z synową. Koniec, końców synowej przesunięto urlop, a ja się wykręciłem z obawy, że nie sprostam, że będę nieustannie krytykowany i ustawiany. Synowa, gdy już mogła korzystać z urlopu, zapowiedziała swój przyjazd z wnuczkiem; by zająć się naszym małym gospodarstwem. Tylko, że ja chciałem mieć trochę luzu, swobody i czasu dla siebie. Nie byli zachwyceni chłodnym powitaniem i rezerwą wobec nich.

Wciąż myślałem o Klarze, jawiła mi się i na jawie i we śnie- piękna, jasnowłosa, bardzo tajemnicza. Zacząłem realizować swój plan, by ziściły się marzenia. Synowa dziwiła się, że się golę przed wyjazdem na grzyby, ale jeszcze niczego nie podejrzewała. Przy którejś wyprawie spotkałem Klarę niedaleko leśniczówki. Rozmawialiśmy, opowiadaliśmy sobie o ważnych i nieważnych epizodach z naszej przeszłości. A wszystko swobodnie, bez udawania i skrępowania. Widziałem, że obcowanie ze mną sprawia jej radość; ja też byłem wesoły, przyjemnie podniecony, odmłodzony.

Tak organizowałem sobie pracę, by jak najwcześniej jechać do lasu. Wnuczek prosił, bym go ze sobą zabrał – wymyślałem jakieś bzdury o żmijach, pająkach. Brnąłem w tę fascynację coraz mocniej  i głębiej. Cała była piękna, mimo czwórki  dzieci i nieudanego małżeństwa, zachowała niezwykłą pogodę ducha  i spokój. Mówiła, w które dni mąż będzie daleko od domu, a więc chciała, bym przychodził !

Synowa zaczęła się czegoś domyślać i jakby nie  zamierzała brać w tym wszystkim udziału – stała się milcząca, unikała mnie. Ja w kuchni, ona w ogrodzie. Ja do ogrodu – ona włącza telewizor. A wnuczek po wielu nieudanych próbach wspólnej zabawy, odsunął się ode mnie.

Minął drugi tydzień mego szaleństwa. Atmosfera w domu gęstniała. Usprawiedliwieniem mojej kolejnej wyprawy do lasu miało być wiadereczko jagód; zbierałem zawzięcie zastanawiając się, czy mnie znajdzie wśród gęstych jałowców. Przyszła – powabna, uśmiechnięta, przemiła! Zabrała się zaraz do  zbierania; tak, że wkrótce miałem pełniutkie naczynie dorodnych jagód. Chciałem jej niewinnym całuskiem podziękować za pomoc i wtedy świat z nagła zawirował mi przed oczyma. Była tuż obok, pachniało jej ciało, lśniły śliczne, szare oczy. Przygarnąłem ją gorąco; gdyby teraz ktoś powiedział, że zaraz, jak skończy się miłosny akt – runie na nas potężne drzewa – zgodziłbym się na to bez wahania. Tylko niech się spełni, niech przyjdzie to upragnione! Minęła dobra chwila nim trochę ochłonąłem. Spostrzegłem wtedy, że ona nie uległa memu pożądaniu, że się broni, odpycha mnie delikatnie, lecz stanowczo.

Byłem zły, zawiedziony, zawstydzony; tylko jakie ja mam do niej prawo, czy mogę mieć jakieś pretensje? Odszedłem pośpiesznie. I to był ten dzień, gdy się obudziłem z letargu Smutna, niezadowolona z urlopu u mnie synowa, naburmuszony wnuczek, zaniedbany ogród i w środku ja -żałosny, odrzucony. Zdałem sobie sprawę ze swej głupoty i pożałowałem straconego czasu. Zdrowiałem powoli, jak po grypie, ale z każdym dniem było lepiej, a wielce pomocna okazała się praca. Nadrabiałem  zaległości – odnowiłem łazienkę, wypieliłem grządki w ogrodzie.

Od żony przyszła wiadomość, że  Maciek przyjedzie teraz, a ona zabawi jeszcze tydzień. – Dobrze, bardzo dobrze – myślałem, do tego czasu będę wyleczony.

Żeby udobruchać wnuczka, wziąłem go któregoś dnia z sobą do lasu. Chciał, nie chciał, nogi same zaprowadziły mnie w pobliże leśniczówki, Klara wracała z córką z wyprawy po jeżyny. Zupełnie przypadkowe spotkanie. Siliłem się na swobodę, ona nie musiała – była spokojna, , rozmawiała jakby nigdy nic. Na koniec rzekła zniżając głos:

- No i co, nie lepiej tak? Teraz możemy być prawdziwymi przyjaciółmi.

Może i lepiej. Wszystko zostało w sferze marzeń i pragnień, zawieszone w tym wonnym, leśnym powietrzu. Przez to stało się jeszcze piękniejsze. Ostrożnie badałem grunt: co synowa wie, czy bardzo mnie potępia, czy zostanie do powrotu teściowej? Odpowiadała wymijająco. Przyjazd małżonki to było wielkie, rodzinne święto. Przy suto zastawionym stole podróżnicy opowiadali, co widzieli i przeżyli; ja siedziałem, jak trusia - milczałem, a synowa pochwaliła mnie za to, że takie mnóstwo grzybów  przyniosłem i wszystko czeka w słoikach!  Moje Alątko we wszystko wierzyło; całowała mnie i tuliła, jak za młodych lat.

Żyjemy z żoną, jak żyliśmy – raz lepiej, raz gorzej. A gdy jest źle, myślę, co by było, gdybyśmy z Klarą zabrnęli za daleko, rozkochali się w sobie? Mogło tak być- oboje byliśmy sobą zafascynowani, było nam razem niebiańsko dobrze – to jej siła woli sprawiła, że ostały się nasze małżeństwa.

Szczególnie, gdy przychodzą święta -  moja żona tak pięknie wszystko umie przygotować; wtedy jestem Klarze głęboko wdzięczny, że nie weszła w moje życie. Nie poszerzyłem mego stanu posiadania, przez to potrafię docenić to, co mam – a że się czasem pomarzy...no cóż marzenia  - ludzka rzecz.

MC

Zdjęcie www.fotoomnia.pl   autor Jurand

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

Artykuł nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.

Dodaj pierwszy komentarz i bądź motorem nowej dyskusji. Zachęcamy do tego.