Historia, jabłko i dziewczynki!

Po II Wojnie Światowej, zakończonej jak wiadomo 9 maja 1945 roku musieliśmy oddać ziemie polskie po prawej stronie czyli tak zwane Kresy Wschodnie z pięknymi polskimi miastami jak Wilno i Lwów, za co w zamian dostaliśmy ziemie po lewej stronie nazwane jako Ziemie Odzyskane, które kiedyś w zamierzchłych czasach były piastowskie, ale do wybuchu II Wojny Światowej zamieszkiwane w większości przez Niemców ponieważ w 1871 roku weszły w skład Cesarstwa Niemieckiego. Po wojnie Polacy z Kresów Wschodnich zostali z nich wysiedleni i osiedlili się głównie na Ziemiach Odzyskanych, które z kolei musieli opuścić Niemcy i szukać swoich nowych domów w Niemczech... Przez długi jeszcze czas w domach, na ulicach pozostawały ślady po poprzednich mieszkańcach, a to w postaci napisów na skrzynkach pocztowych, szyldach nad sklepami, przedmiotów codziennego użytku w domach lub piwnicach, których nie zdążyli zabrać opuszczając swoje do tej pory rodzinne domy. Taka jest tragedia wojen, w której najbardziej cierpią niewinni, zwykli, nie mający nic wspólnego z polityką, ludzie.

Ale o tym już wspominałam wcześniej choć temat ten powraca raz po raz jak na przykład teraz – wystarczy wspomnienie o jabłku, a od razu wiąże się ono nie tylko ze swoją historią, ale historią państw i narodów! Widać wszystko ze wszystkim jest powiązane i jedno wynika z drugiego...Bo gdyby nie takie zrządzenie historii może nigdy nie byłoby przed moim oknem jabłonki z wiszącym cały rok jabłkiem bo mieszkałabym zupełnie gdzie indziej i miała przed oknami zupełnie inny widok…
 
Wracając jednak tylko i wyłącznie do owego jabłka to zjawisko to powtarzało się rok w rok. Czekałam co roku czy znowu zostanie jakieś na całą zimę i … zawsze jedno zostawało! Dociekałam wracając ze szkoły siadając przy dużym stole tuż pod oknem, który także był pozostałością po poprzednich, wysiedlonych mieszkańcach, o co tu chodzi, że zawsze jedno zostaje. Ale do tej pory nie mogę sobie tego zjawiska wytłumaczyć natomiast zrodziło się we mnie poczucie, że w całej przyrodzie, a zatem także wśród ludzi mogą zdarzyć się przypadki, których nie da się pojąć i wtedy należy przyjąć je jako naturalne i nie dociekać zanadto bo taka widocznie jest już ich natura. Będę zatem z ciekawością obserwować moją jabłonkę - czy też na zimę zachowa się na niej jakieś jabłko, a może nawet kilka?

Kiedy wróciłam do domu od razu zadzwoniłam do pani Basi aby opowiedzieć o moich nowo poznanych sąsiadach w tym dwóch małych dziewczynkach, które były chyba w wieku jej wnuczek mieszkających w Paryżu. Oczywiście natychmiast przyjęła zaproszenie do Bajkowa i obiecała przygotować im pogadankę o Francji – drzwi Europy i świata są teraz szeroko otwarte dla wszystkich i młode pokolenie już od małego powinno mieć jak najwięcej wiadomości o innych krajach bo to ogromnie wzbogaca i pozwala lepiej przyjrzeć się swojemu...

W najwcześniejszej młodości najlepiej poznaje się jednak inny kraj poprzez swoich idoli – piosenkarzy lub aktorów... Sama wycinałam wtedy wszystkie zdjęcia z każdej gazety francuskiej aktorki Brigitte Bardot, która w latach 60-tych była ikoną i bożyszczem Francji....

Marzyłam o tym, że to dla niej nauczę się francuskiego aby napisać do niej własnoręcznie list jak bardzo jestem nią zafascynowana i jak chciałabym być taka jak ona! Starałam się ją naśladować w czym tylko się dało, czesałam się zatem w „koński ogon”, w który była uczesana na jednym ze zdjęć, nosiłam marszczoną spódniczkę mocno spiętą szerokim paskiem, wydymałam usta na podobieństwo jej ust... No i marzyłam żeby zostać aktorką! Ale jest to marzenie wielu dziewczynek – każda chce być w tym wieku piękna i znana bo tylko z takimi cechami kojarzy się wtedy zawód aktorki... Jak bardzo potem życie weryfikuje te marzenia, aktorkami zostają tylko nieliczne bo nikt nie myśli wtedy, że do tego trzeba mieć jeszcze talent...

Czas biegnie szybko i ani się spostrzegałam kiedy dziewczynki wróciły znad morza i umówiłyśmy się na następny dzień na spotkanie w szerszym gronie.

Pani Basia szła na nie ze mną szczęśliwa bo dawno już nie widziała swoich wnuczek więc Maja i Kaja nagle stały się jakby namiastką w jej tęsknocie za kontaktem z takimi dziewczynkami....

Dziewczynki przywiozły muszelki, które same nazbierały chodząc brzegiem morza i wypatrując je uważnie. Z taką samą uwagę, a może nawet jeszcze większą przypatrywały się każdemu kamyczkowi bo może okazałby się bursztynem? To dopiero byłaby atrakcja - przywieźć cały woreczek bursztynów, a potem wraz z muszelkami zrobić sobie w jednym rogu na biureczkach malutką plażę, która przez cały rok przypominałaby ten cudowny wakacyjny czas, a jednocześnie zapowiadała nowy i wtedy łatwiej byłoby wkuwać nawet najtrudniejsze tematy... W prezencie wybrały najładniejsze dla mnie czyli ich od teraz Bajaderki i dla pani Basi i zaciekawione usiadły przy soczku z czarnej porzeczki, który dla nich przygotowałyśmy, aby posłuchać opowieści o Francji.

Była to jakby kolejna wyprawa na wakacje tylko, że w myślach i strony zupełnie dla dziewczynek nieznane. Ale świat teraz skurczył się dzięki szybkiej komunikacji, szczególnie samolotowej, w których ceny biletów nieraz nie są większe od kilku porcji dobrych lodów, więc nigdy nie wiadomo czy oto nagle ulegając fantazji rodzice nie wpadną na przykład na pomysł - słuchajcie lecimy na weekend do Paryża!

Dobrze zatem mieć choćby najbardziej podstawowe informacje o kraju do którego los może nas rzucić zupełnie znienacka...

Ewa Radomska /ciąg dalszy nastąpi...