Smutna opowieść Świerka-Ćwierka
Stęskniłam się już za szeptem Świerka-Ćwierka więc kiedy następnym razem przyszłam sama do mojego Bajkowa, a zaprzyjaźniona działeczka też była pusta bo widać dziewczynki miały jeszcze inne atrakcje „do zaliczenia” przytknęłam policzek do chropowatego pnia i wyszeptałam z czułością: - Świerku-Ćwierku, opowiedz coś jeszcze o Michałku, jak mu się potem wiodło w życiu, czy był szczęśliwy, czy jego rodzice długo żyli w zdrowiu i czy wszyscy razem spotykali się tutaj... Świerk-Ćwierk zamruczał swoim zwyczajem, ale nie odzywał się przez dłuższą chwilę, jakby szykował sobie odpowiedź na pytania, które okazały się nie takie łatwe do odpowiedzi...
- „Kiedy Michałek zaczął pracować i ożenił się rzadko już tutaj przychodził. Wcale mu się nie dziwię. Nowe obowiązki pochłaniały go jak wszystkich młodych ludzi zanim przyzwyczają się do zmienionej sytuacji. Ale jego rodzice często, a potem kiedy przeszli na emeryturę coraz częściej. Najpierw pielili grządki, podlewali i cieszyli się z każdego kwiatka, który zakwitł, a już skromne plony w postaci pomidorów, ogórków i rzodkiewki wprawiały ich w istną euforię. Zaraz je myli pod kranem, kroili i zjadali do drugiego śniadania. A potem mama Michałka coraz częściej zaczęła przychodzić sama... Kiedyś przyszli wszyscy troje i wtedy już wiedziałem, że coś już jest nie tak. Michałek pchał na wózku inwalidzkim tatę, który patrzył tylko smutno przed siebie.. Michałek woził tatę w we wszystkie miejsca w ogrodzie, pokazywał mu kwiaty, warzywa, jabłka na jabłonce, a potem stanęli przy nas i tata Michałka patrzył na Sosenki-Senki i z trudem uniósł głowę aby zobaczyć mój wierzchołek. Wiedziałem już, że to było pożegnanie z ukochanym miejscem, że nie zobaczymy się więcej i tak też się stało...
Przez dłuższy czas nikt nie przychodził, a potem mama, ale już zawsze smutna, niewiele robiąca, ogród zarastał trawą... I kiedy pewnego jesiennego popołudnia Michałek przyszedł z żoną i usiedli sami i smutni pod jabłonką długo o czymś rozmawiając, a potem wynosząc z altanki rzeczy mamy wiedziałem już, że i ona odeszła...
I wtedy znowu przestaliśmy rosnąć, patrzyliśmy z przestrachem jak chwasty rozprzestrzeniają się i nie mają litości dla innych roślin. Farba na altance zaczęła blaknąć, płot przekrzywił się aż chuligani wypatrzyli, że jest to opuszczone miejsce i włamali się do altanki demolując ją prawie w środku. Palili ognisko na zewnątrz, znosili jakieś klamoty, pili tanie wina, rozrzucali butelki i wieczorem robili pijackie awantury. Aż pewnego razu przyjechała policja bo ktoś z działkowców zawiadomił ją. A także Michałek przerażony tym co zobaczył... Zrozumiał wtedy, że nie zostawia się ukochanego miejsca bez opieki, że samo sobie nie poradzi... Wynajął zaraz robotników, którzy uporządkowali wszystko, ponaprawiali szkody i na wiosnę już on z żoną, jak kiedyś jego rodzice przychodzili tutaj w soboty i niedziele odpocząć po całym tygodniu pracy...
A potem przyszedł stan wojenny, chyba pamiętasz ten czas... To było 13 grudnia 1981 roku... Michałek został internowany... O tym trudno mi mówić bo nie znam się na polityce... Naszą polityką, drzew, jest oprócz dawania ludziom pięknego widoku swoja urodą, przerabianie wszelkich trucizn z powietrza na tlen aby mogli oddychać świeżym powietrzem niezbędnym im do życia... A kiedy umieramy usychając wycinają nas i robią z nas meble, które służą nieraz całym pokoleniom, papier, na którym powstają książki, w których zapisywana jest cała mądrość człowieka i wiele innych rzeczy. Dajemy im także ciepło kiedy palą nami w piecu lub kominku... Taka jest nasza rola bo matka natura takie nam wyznaczyła zadanie i takie ono zostanie już do końca świata...Co innego wy ludzie, wy chcecie przeskoczyć naturę, szukacie wciąż klucza do rozwiązania jej tajemnic... Szukacie też wciąż jakiegoś optymalnego ustroju dobrego dla wszystkich, gdy najlepszym ustrojem byłoby żyć w pokoju i czynić swoją powinność daną wam od zarania czyli pracować i kochać się nawzajem...
I tutaj Świerk-Ćwierk zamilkł, a ja wiedziałam, że dzisiaj nie powie już nic więcej bo i tak było tych smutnych wieści za dużo jak na jeden raz...Podziękowałam mu zatem głaszcząc jego chropowaty pień, a żeby dalej być blisko niego wzięłam krzesełko i usiadłam tuż przy nim w otoczeniu Sosenek-Senek, które także przysłuchiwały się tej opowieści i na znak tego poruszały raz po raz gałązkami...
Ewa Radomska cdn.
42
Siedziałam tak długo rozmyślając wciąż o tym co usłyszałam od Świerka-Ćwierka. Wszystko ma swój początek i koniec. Ale koniec zawsze jest początkiem czegoś nowego i ta myśl nie pozwoliła mi oddać się jednak przygnębieniu. Tym bardziej, że oto nagle dał się słyszeć szczebiot dziewczynek, które obładowane piłkami, paletkami do badmingtona i różnymi innymi akcesoriami wraz z dwiema koleżankami i mamą dziarsko kroczyły do swojego ogródka!
Ewa Radomska /ciąg dalszy nastąpi.../
- „Kiedy Michałek zaczął pracować i ożenił się rzadko już tutaj przychodził. Wcale mu się nie dziwię. Nowe obowiązki pochłaniały go jak wszystkich młodych ludzi zanim przyzwyczają się do zmienionej sytuacji. Ale jego rodzice często, a potem kiedy przeszli na emeryturę coraz częściej. Najpierw pielili grządki, podlewali i cieszyli się z każdego kwiatka, który zakwitł, a już skromne plony w postaci pomidorów, ogórków i rzodkiewki wprawiały ich w istną euforię. Zaraz je myli pod kranem, kroili i zjadali do drugiego śniadania. A potem mama Michałka coraz częściej zaczęła przychodzić sama... Kiedyś przyszli wszyscy troje i wtedy już wiedziałem, że coś już jest nie tak. Michałek pchał na wózku inwalidzkim tatę, który patrzył tylko smutno przed siebie.. Michałek woził tatę w we wszystkie miejsca w ogrodzie, pokazywał mu kwiaty, warzywa, jabłka na jabłonce, a potem stanęli przy nas i tata Michałka patrzył na Sosenki-Senki i z trudem uniósł głowę aby zobaczyć mój wierzchołek. Wiedziałem już, że to było pożegnanie z ukochanym miejscem, że nie zobaczymy się więcej i tak też się stało...
Przez dłuższy czas nikt nie przychodził, a potem mama, ale już zawsze smutna, niewiele robiąca, ogród zarastał trawą... I kiedy pewnego jesiennego popołudnia Michałek przyszedł z żoną i usiedli sami i smutni pod jabłonką długo o czymś rozmawiając, a potem wynosząc z altanki rzeczy mamy wiedziałem już, że i ona odeszła...
I wtedy znowu przestaliśmy rosnąć, patrzyliśmy z przestrachem jak chwasty rozprzestrzeniają się i nie mają litości dla innych roślin. Farba na altance zaczęła blaknąć, płot przekrzywił się aż chuligani wypatrzyli, że jest to opuszczone miejsce i włamali się do altanki demolując ją prawie w środku. Palili ognisko na zewnątrz, znosili jakieś klamoty, pili tanie wina, rozrzucali butelki i wieczorem robili pijackie awantury. Aż pewnego razu przyjechała policja bo ktoś z działkowców zawiadomił ją. A także Michałek przerażony tym co zobaczył... Zrozumiał wtedy, że nie zostawia się ukochanego miejsca bez opieki, że samo sobie nie poradzi... Wynajął zaraz robotników, którzy uporządkowali wszystko, ponaprawiali szkody i na wiosnę już on z żoną, jak kiedyś jego rodzice przychodzili tutaj w soboty i niedziele odpocząć po całym tygodniu pracy...
A potem przyszedł stan wojenny, chyba pamiętasz ten czas... To było 13 grudnia 1981 roku... Michałek został internowany... O tym trudno mi mówić bo nie znam się na polityce... Naszą polityką, drzew, jest oprócz dawania ludziom pięknego widoku swoja urodą, przerabianie wszelkich trucizn z powietrza na tlen aby mogli oddychać świeżym powietrzem niezbędnym im do życia... A kiedy umieramy usychając wycinają nas i robią z nas meble, które służą nieraz całym pokoleniom, papier, na którym powstają książki, w których zapisywana jest cała mądrość człowieka i wiele innych rzeczy. Dajemy im także ciepło kiedy palą nami w piecu lub kominku... Taka jest nasza rola bo matka natura takie nam wyznaczyła zadanie i takie ono zostanie już do końca świata...Co innego wy ludzie, wy chcecie przeskoczyć naturę, szukacie wciąż klucza do rozwiązania jej tajemnic... Szukacie też wciąż jakiegoś optymalnego ustroju dobrego dla wszystkich, gdy najlepszym ustrojem byłoby żyć w pokoju i czynić swoją powinność daną wam od zarania czyli pracować i kochać się nawzajem...
I tutaj Świerk-Ćwierk zamilkł, a ja wiedziałam, że dzisiaj nie powie już nic więcej bo i tak było tych smutnych wieści za dużo jak na jeden raz...Podziękowałam mu zatem głaszcząc jego chropowaty pień, a żeby dalej być blisko niego wzięłam krzesełko i usiadłam tuż przy nim w otoczeniu Sosenek-Senek, które także przysłuchiwały się tej opowieści i na znak tego poruszały raz po raz gałązkami...
Ewa Radomska cdn.
42
Siedziałam tak długo rozmyślając wciąż o tym co usłyszałam od Świerka-Ćwierka. Wszystko ma swój początek i koniec. Ale koniec zawsze jest początkiem czegoś nowego i ta myśl nie pozwoliła mi oddać się jednak przygnębieniu. Tym bardziej, że oto nagle dał się słyszeć szczebiot dziewczynek, które obładowane piłkami, paletkami do badmingtona i różnymi innymi akcesoriami wraz z dwiema koleżankami i mamą dziarsko kroczyły do swojego ogródka!
Ewa Radomska /ciąg dalszy nastąpi.../