Wielcy kompozytorzy i dramaty ich życia
Kitka-Mitka rozsmakowała się w szyszkach Sosenek-Senek. Odłamywała je zręcznie, rozdłubywała, wyjadając to co w nich dla niej najsmaczniejsze, po czym resztki lądowały na trawniku i ścieżce. Ale nie sprzątałam ich. Jej „działalność” tak mnie wzruszała, że wszelkie ślady po niej, nawet w postaci lekkiego zaśmiecenia sprawiały mi tylko radość. Siedziałam na ławeczce, słoneczko przygrzewało już jakby troszeczkę słabiej dając tym do zrozumienia, że lato jest jeszcze w pełni, ale już powolutku szykuje się do odwrotu…
Jak będzie tu zimą? - myślałam- czy będę tu przychodzić? - i już teraz zaczęłam czuć tęsknotę za moim Bajkowem choć przecież do zimy było jeszcze parę miesięcy. A właściwie dlaczego miałabym nie przychodzić ? Przecież pan „Dzień dobry o poranku” na pewno będzie tutaj codziennie, nie zostawi swoich skrzydlatych, białych przyjaciół, musi ich nakarmić, oporządzić gołębnik i pozwolić im się wylatać tyle ile tego codziennie potrzebują... A ponadto jego reprezentacyjna parka raz po raz jest zabierana „do pracy” aby upiększyć czyjś ślub i przynieść szczęście nowożeńcom...I kiedy tak rozmyślałam ktoś stanął przy mojej furtce…
Czyżby myśli ściągały tą osobę, o której akurat myślimy? Tak! - to pan „Dzień dobry o poranku” stał przy furtce nieśmiało spoglądając w moją stronę. - „Wracam z miasta, kupiłem płytę z długo przeze mnie szukanym nagraniem najbardziej radosnego utworu mojego ulubionego kompozytora, wspaniałego Beethovena , a mianowicie II-gą symfonię d-dur opus 36?... Mam u siebie odtwarzacz, czy miałaby pani ochotę posłuchać w dodatku w „tak pięknych okolicznościach przyrody”? - zażartował... Trudno byłoby odmówić takiej okazji szczególnie, że było to miłe iż pomyślał o mnie... Przy okazji świetnie się złożyło bo został mi jeszcze spory kawałeczek „jabłecznika Andrzeja” więc będę miała czym zrewanżować się za zaproszenie…
Zanim pan „Dzień dobry o poranku” puścił nagranie przy kawce i jabłeczniku, który mu nota bene bardzo zasmakował, co mnie niezmiernie ucieszyło i wprawiło tym bardziej w podniosły nastrój, podyskutowaliśmy o tym największym kompozytorze zaliczanym wraz z Mozartem i Haydnem do trójki „klasyków wiedeńskich”. Okazało się, że też mam trochę wiadomości, ale nie mogły się równać z fascynacją i wiadomościami pana „Dzień dobry o poranku”, który prześledził prawie całą literaturę na jego temat. To się nazywa mieć pasję! Nie tylko gołębie, ale i muzyka… Tylko pozazdrościć i … naśladować bo pasja ogromnie wzbogaca człowieka, daje mu jakby drugie życie, a kiedy coś nie układa się w pierwszym zawsze można wtedy uciec w to drugie…
- „ To musiało być straszne dla muzyka, kompozytora kiedy w wieku 25 lat już zauważył, że coś dzieje się z jego słuchem… Urodzony w 1770 roku w Bonn, na terenie ówczesnych Niemiec we wczesnej młodości przeniósł się do Wiednia. Zaczynał jako 7-letni malec dawać ze swoją o 5 lat starszą siostrą koncerty, które organizował im ojciec. Ale niestety, ojciec nie okazał się podporą jego talentu, był alkoholikiem, kiedy zmarł nie wspominał go potem odwrotnie jak matkę, z którą był bardzo związany... W miłości szczęścia nie miał... Nigdy się nie ożenił, pochodził z niższego stanu i mimo że był genialnym twórcą, hrabianki, które krążyły naokoło niego w konsekwencji odchodziły gdyż ich rodziny nie zgadzały się na taki mezalians. Tak było między innymi z Giuliettą poznaną w 1800 roku, którą bardzo pokochał, ale jej ojciec nie zgodził się na ich ślub... Pamiątką po tym uczuciu jest „Sonata księżycowa”, którą dla niej napisał.… Jego 9 symfonii to genialne utwory, a fragmenty jednej z nich są teraz hymnem Unii Europejskiej.. Odchodził zatem samotnie, kompletnie już głuchy i jak podają źródła w ostatnim geście na łożu śmierci wyciągnął rękę ku górze jakby groził niebu za swoje trudne życie... Niektóre źródła podają, że powiedział także wtedy słowa, które były mówione jako ostatnie zdanie rzymskich komedii, a mianowicie „Klaszczcie przyjaciele, komedia skończona”... Na jego pogrzebie było podobno ponad 20 tysięcy ludzi... A głuchota? Przyczynił się do niej prawdopodobnie jego lekarz lecząc go okładami z ołowiu. Był podobno zatruty ołowiem od wewnątrz i zewnątrz… Coś wielcy nie mają szczęścia do lekarzy...I Elvis Presley i Michael Jackson i Prince i wielu innych jak się słyszy miało lekarzy, którzy faszerowali ich ogromną ilością leków aż do tragicznego końca...”.
Ja z tej wiedeńskiej trójki uwielbiałam Wolfganga Amadeusza Mozarta / 1756-1791/. Lubiłam go nieraz słuchać, zawsze działał kojąco, a też miał trudne życie. Mozart akurat ożenił się w 1782 roku z Konstancją Weber / 1762-1842/ , śpiewaczką, więc można powiedzieć, że w miłości lepiej mu się powiodło, ale małżeństwo to naznaczone było cierpieniem. W ciągu 8 lat małżeństwa Konstancja urodziła 6-cioro dzieci, z których przeżyło tylko dwóch synów. Nigdy się oni potem nie ożenili i nie mieli potomstwa, a zatem nie było już ciągłości rodu... Byłam na paru jego operach – na „Czarodziejskim flecie”, „Weselu Figara”, „Don Giovannim”, „Cosi fan tutte”… I jeszcze opowiedziałam o pewnej historii, która wprawiła pana „Dzień dobry o poranku” z jednej strony w zdumienie, a z drugiej spowodowała jego serdeczny śmiech…
Otóż moja koleżanka, uwielbiająca koty i przygarniająca każdego bezdomnego, a mająca ku temu warunki bo mieszka w okazałej willi z ogrodem, swego czasu przywiozła swojej córce, która także je uwielbia, dwa bezdomne małe kociaki. Kociaki odbyły długą podróż samochodem bo córka po studiach zamieszkała na drugim końcu Polski. Razem z kociakami jechała specjalnie pani weterynarz gdyby kociakom coś się w podróży stało. Dojechały szczęśliwie i tutaj następuje meritum sprawy. Otóż żeby koty dobrze się zaaklimatyzowały w nowym miejscu najlepiej byłoby puszczać im płytę z … nagraniami Mozarta dla dzieci! Znajoma z obłędem w oczach pobiegła do najbliższej księgarni prowadzącej także dział z płytami i okazało się, że są! Kupiła wszystkie trzy jakie tylko były i tak oto koty przy Mozarcie zaczęły nowe życie! Są do tej pory, już wielkie bo to minęło parę lat i być może miauczą Mozartem!
Patrzyłam z podziwem na pana „Dzień dobry o poranku”. Był inżynierem, a tak ukochał muzykę, a właściwie to wiedział wszystko na każdy prawie temat... Bo kiedy tylko wyciągnęłam jabłecznik od razu usłyszałam... historię jabłka! - „Czy wie pani – zaczął- że od wieków jabłoń uznawana była za dar bogów - drzewo życia ? W Europie jest symbolem zdrowia, życia, urodzaju, miłości, dostatku, długowieczności i nieśmiertelności… A złote jabłko symbolizuje sferę kosmiczną, świat i kulę ziemską stąd jest używane przy koronacjach obok berła i korony…
Kiedyś
3 lutego w dzień św. Błażeja, patrona od bólu gardła, święcono w kościołach jabłka, które potem spożywali ludzie i zwierzęta.....Działają
także dobrze na humor – Kornel Makuszyński- i tu nadstawiłam
szczególnie ucha bo to mój ulubiony pisarz - mówił, że swój liryczny
humor wyssał z sokiem jabłek...A zatem najlepiej na co dzień zastosować
się do angielskiego przysłowia, a mianowicie : „Kto dziennie jabłko
zjada, tego lekarz nie bada”!
Kiedy więc jabłecznik zniknął z talerzyków i dyskusja o wielkich kompozytorach zakończyła się pan „Dzień dobry o poranku” puścił płytę i zabrzmiała piękna muzyka, w którą wsłuchaliśmy się każdy osobno... Ja w czasie jej słuchania przeniosłam się w świat marzeń – szybowałam w powietrzu, byłam wolna od wszystkich i wszystkiego, a nawet od samej siebie, był tylko błękit nieba, zieleń ziemi, nieograniczona przestrzeń, która otwierała się wciąż od nowa.…
A potem kiedy utwór skończył się zaległa cisza... Wracaliśmy ze swoich światów, otworzyliśmy oczy przyzwyczajając je do znanych nam widoków jednocześnie tak bliskich tutaj i jedynych. I wtedy na ścieżkę wbiegła Kitka- Mitka, stanęła na dwóch łapkach i przypatrywała nam się uważnie... Czyżby i ona wysłuchała Beethovena schowana na zaprzyjaźnionym drzewie wraz ze swoimi koleżankami, z którymi widziałam ją kiedyś?
-To dzięki niej to wszystko- powiedziałam do pana „Dzień dobry o poranku”. -To ona zaprowadziła mnie do mojego Bajkowa, a potem do pana, to ona czuwa tu nad nami - malutka posłanniczka z samego serca natury....
Ewa Radomska / ciąg dalszy nastąpi /
Można już kupić książkę „Ja z Bajkowa”
zamówić ją można u autorki, cena 28 zł, wysyłając e'maila: ewadu@onet.eu
Dostępna jest także jako e-book, cena 12,30 zł poprzez zamówienie w wydawnictwie czyli: Ja, z Bajkowa-/e-book/-księgarnia internetowa Białe Pióro.
Wywiad z autorką tutaj
Kiedy więc jabłecznik zniknął z talerzyków i dyskusja o wielkich kompozytorach zakończyła się pan „Dzień dobry o poranku” puścił płytę i zabrzmiała piękna muzyka, w którą wsłuchaliśmy się każdy osobno... Ja w czasie jej słuchania przeniosłam się w świat marzeń – szybowałam w powietrzu, byłam wolna od wszystkich i wszystkiego, a nawet od samej siebie, był tylko błękit nieba, zieleń ziemi, nieograniczona przestrzeń, która otwierała się wciąż od nowa.…
A potem kiedy utwór skończył się zaległa cisza... Wracaliśmy ze swoich światów, otworzyliśmy oczy przyzwyczajając je do znanych nam widoków jednocześnie tak bliskich tutaj i jedynych. I wtedy na ścieżkę wbiegła Kitka- Mitka, stanęła na dwóch łapkach i przypatrywała nam się uważnie... Czyżby i ona wysłuchała Beethovena schowana na zaprzyjaźnionym drzewie wraz ze swoimi koleżankami, z którymi widziałam ją kiedyś?
-To dzięki niej to wszystko- powiedziałam do pana „Dzień dobry o poranku”. -To ona zaprowadziła mnie do mojego Bajkowa, a potem do pana, to ona czuwa tu nad nami - malutka posłanniczka z samego serca natury....
Ewa Radomska / ciąg dalszy nastąpi /
Można już kupić książkę „Ja z Bajkowa”
zamówić ją można u autorki, cena 28 zł, wysyłając e'maila: ewadu@onet.eu
Dostępna jest także jako e-book, cena 12,30 zł poprzez zamówienie w wydawnictwie czyli: Ja, z Bajkowa-/e-book/-księgarnia internetowa Białe Pióro.
Wywiad z autorką tutaj