Świerk-Ćwierk i... motoryzacja

Stęskniłam się za szeptem Świerka – Ćwierka i ciekawa byłam dalszej opowieści o Michałku. Już wiedziałam, że po tamtej pierwszej miłości, która go odepchnęła, zakochał się tym razem szczęśliwie, co mnie bardzo ucieszyło... W młodości szuka się miłości niemal rozpaczliwie, z czasem już może bardziej uważnie, ale też kiedy tylko pojawi się natychmiast bierze się ją w ramiona...W starości przybiera postać, pięknego, cichego podarunku, który łagodzi poczucie samotności i odsuwa smutne myśli o zbliżającym się końcu...

Lato wciąż obdarowywało ciepłymi dniami. Pewnego razu przyszłam do Bajkowa wcześnie rano. Przytuliłam się do pnia Świerka - Ćwierka. Chwilę tak trwałam wsłuchując się w jego wnętrze zastanawiając się jak on transportuje wodę na taką wysokość żeby wszystkie igiełki napiły się jej i przez to mogły być wciąż zielone i świeże? Dzielny jesteś Świerku-Ćwierku- powiedziałam głaszcząc go. Musisz sam sobie z tym radzić, sam musisz dbać o to aby nie zabrakło ci życiodajnej wody... Pewnie tam głęboko pod ziemią twoje korzenie wrażliwe jak czułki pszczoły zapuszczają się coraz głębiej i głębiej w poszukiwaniu wilgoci, szczególnie upalnym latem kiedy słońce wypija każdą kroplę rosy natychmiast po jej pojawieniu się... Świerk- Ćwierk poczuł moją bliskość i odgadł, że pewnie chcę słuchać dalszej opowieści o Michałku. I, że będę jej słuchać tak długo aż wyczerpie się cała, aż do momentu kiedy Michałek, już jako bardzo starszy, siwy pan, któregoś razu będzie siedział na działce dłużej niż zwykle, patrzył uważnie na swój mały zielony zagajnik jakby chciał obraz ten zatrzymać na zawsze w pamięci, będzie raz po raz wchodził i wychodził z altanki wynosząc z niej jakieś swoje drobiazgi, a potem zamknie furtkę zapominając o kłódce i zgarbiony opierając się ciężko na lasce odejdzie powolnym krokiem i nie wróci tu już nigdy więcej...

Usłyszałam leciutki pomruk, który jak już wiedziałam był zapowiedzią szeptu Świerka- Ćwierka. Przytuliłam mocnej ucho do pnia i wsłuchałam się w dalsze dzieje Michałka. Okazał się bardzo dzielnym chłopcem. Przebaczył Beacie, bo cóż pozostaje kiedy zostanie się zranionym?
Przebaczyć, a wtedy nasza rana szybciej się goi i nie dosięga nas nienawiść, która potrafi zatruć całe życie i pozbawić go godności... Tak właśnie zrobił Michałek. Ze zwiększoną siłą zabrał się do nauki przez co i łatwiej przychodziło mu zapominanie o niej. Ponadto przecież miał cel.... Studia na politechnice aby móc potem skonstruować samochód o jakim marzył, stać się najlepszym inżynierem świata!
- „Pamiętam ten dzień - szeptał Świerk–Ćwierk - kiedy Michałek przyszedł na działkę z dyplomem inżyniera! Jacy dumni byli jego rodzice! Byli to skromni ludzie, syn inżynier, być może pierwszy w rodzinie, to zaszczyt i nobilitacja także dla nich. Ile tego popołudnia było na działce śmiechu, radości, opowiadania i gratulacji! Ale to nie wszystko bo także tego dnia Michałek oznajmił, że chce przedstawić rodzicom swoją sympatię, z którą już po cichu od pół roku się spotyka! Ona za rok będzie kończyła studia, będzie lekarzem... Czy dla rodziców trzeba czegoś więcej do szczęścia niż tego aby ich ukochane dziecko zdobyło solidne wykształcenie i spotkało szczęśliwą miłość? Szczęście Michałka i jego rodziców i na nas podziałało tak silnie, że w ciągu paru dni urośliśmy znowu o kilkanaście centymetrów bo kiedy jest dobrze rośnie się, a kiedy jest źle karleje…
 
Oczywiście po dyplomie od razu poszedł do pracy. Gdzie? Tam gdzie mógł zacząć realizować swoje marzenia o motoryzacji... Do Fabryki Samochodów Osobowych na warszawskim Żeraniu. A tam działo się już...

W 1956 roku bez sprowadzania części z Rosji, bo wcześniej była z tamtych części montowana, wyprodukowano pierwszy „samodzielny” polski samochód, który na cześć stolicy nazwano „Warszawa”.

20 marca 1957 roku ruszyła produkcja pierwszego także w pełni polskiego samochodu „Syrena 100”. Kolejne modernizowane modele pojawiały się co trzy lata i każdy zmodernizowany
model nosił numerację od 101 do 105 i 105L. Produkcję „Syren” zakończono w FSO w 1983 roku, ale przez następnych parę lat produkowana była jeszcze w Bielsku-Białej.

W 1965 roku podpisano umowę z włoskim Fiatem i rozpoczęto produkcję Fiata 125p, który produkowany był do 1991 roku. W 1978 roku polscy i włoscy inżynierowie skonstruowali „Poloneza”.

A potem już w czasach najbliższych kiedy Polska otworzyła się na świat nastąpiła współpraca z Deawoo , koreańskim producentem. Z taśmy wychodziły takie marki jak „Tico”, „Espero”, „Nubira”, „Leganza”, „Lanos” i „Matiz”.

Michałek pracował tam aż do emerytury i jeszcze jakiś czas potem jako techniczny doradca. Czy zrealizował swoje marzenia? Na tyle na ile się dało, tutaj, w tym miejscu i w tamtym czasie. Okazał się bardzo zdolnym konstruktorem i wiele innowacji przy poszczególnych modelach było jego pomysłem...

Ucieszyłam się bardzo tym fragmentem życia Michałka. Jak dobrze się słucha kiedy komuś wiedzie się, realizuje swoje plany, spotyka miłość... Świerk- Ćwierk pomruczał jeszcze chwilę po czym zamilkł. Dobrze go rozumiem bowiem za każdym razem to dla niego wielkie przeżycie taki powrót do przeszłości...

A odnośnie motoryzacji to przypomniałam sobie malutki samochodzik, którego jeszcze ostatki można gdzieś spotkać, a mianowicie Fiata 126p. Ten akurat produkowany był nie na Żeraniu tylko w Fabryce Samochodów Małolitrażowych „Polmo” w Bielsku-Białej oraz w Tychach. Był to samochodzik dla tzw. mas, zaczęto go produkować od czerwca 1973 roku do września 2000 roku. Wyprodukowano w sumie 4 621 586 egzemplarzy w różnych wersjach. Wzbudzał na drogach tzw. Zachodu zawsze rozbawienie, machano kierowcom ze śmiechem, takie maleńkie „cudo” było dla nich jak zabawka, coś niemal egzotycznego. W prasie udowadniano, że całkiem dobrze zmieści się w nim 4-osobowa rodzinka i to jeszcze z bagażem, a co dowcipniejsi organizowali zawody ile osób w ogóle do tego tzw. Malucha, bo taką ostatecznie przybrał nazwę, się zmieści...Ale dla spragnionych motoryzacji był to luksus, który wcale niełatwo było kupić, były talony, a na tzw. ”czarnym rynku” osiągał wcale niemałe ceny...

Drugim „marzeniem” wielu było mieć chociaż „Trabanta”. To z kolei była produkcja NRD czyli Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Produkowany był w latach 1957-1991 w Fabryce VEB Sachsenring Automobilwerke w Zwickau założonej w 1902 roku przez Augusta Horcha. Nazwa „Trabant” odnosiła się do uczczenia wystrzelenia w ZSRR sputnika – w języku łacińskim i niemieckim „trabant” znaczy „satelita”. Wyprodukowano tych „satelit” ponad trzy miliony, a ponieważ miał dużo plastikowych części, krążył dowcip - „uciekaj byku, bo ja z plastiku”... Odszukuje się teraz zachowane gdzieś egzemplarze – na ulicach krążą same markowe i coraz bardziej nowoczesne samochody, ale sentyment do dawnych, jakże siermiężnych w porównaniu z dzisiejszymi krążownikami szos, pozostaje...

Ewa Radomska /ciąg dalszy nastąpi.../