Dogadałyśmy się któregoś dnia z panią Basią, że trzeba by pozrywać winogrona bo na nie już najwyższ


Niebawem zaczną się przymrozki i szkoda byłoby tylu pięknych kiści!   Wzięłyśmy zatem koszyki wiklinowe, które gdzieś tam w domu z dawnych jeszcze czasów zachowały się i pewnego ranka urządziłyśmy „winobranie”. Moja „winnica” miała co najwyżej cztery metry długości i dwa szerokości, ale  winogrona obrodziły tak obficie, że  nasze koszyki natychmiast zapełniały się. Przesypywałyśmy wtedy je do dużych reklamówek i szłyśmy rwać następne. Co będziemy z taką  ilością  robić?  Na bieżąco sok, a na przyszłość... wino! No tak, przecież od razu o winie była mowa kiedy tylko uświadomiłam sobie swój „owocostan”w Bajkowie.  Do domu wracałyśmy obładowane kilkoma reklamówkami  w każdej ręce...A potem zaczęła się gonitwa za wielkimi butlami do wina, rurkami przez które będzie „pufkać” powietrze, drożdżami piwnymi i wyszukaniem w domu odpowiednio ciepłego i bezpiecznego miejsca aby mogło fermentować, a potem dojrzewać do profesjonalnego trunku...

             Ale zaraz, zaraz. Przecież pani Basia mówiła, że za nic nie pije alkoholu. Co najwyżej kieliszeczek, a teraz produkcja wina?! Ale co innego pić, a co innego zrobić je i móc potem częstować gości takim wykwintnym trunkiem. I do tego bardzo zdrowym, z czystych, własnych winogron! Ponadto podnieciła nas kolejna przygoda! Nigdy jeszcze nie robiłyśmy wina, a zatem już samo to zajęcie prawie „upijało” nas radością!

        Kupiłyśmy zatem dwie duże butle postanawiając, że jedna będzie stać u niej, a druga u mnie i zaczęłyśmy „produkcję”!  W sumie sprawa okazała się całkiem prosta! Najtrudniejsze rzeczy okazują się w konsekwencji najprostsze! Kiedy już winogrona zalane letnią przegotowaną wodą z rozrobionym winnymi drożdżami wylądowały w butlach, a otwory zatkane korkiem z rurką i do tego oblakowane aby nie dostawało się powietrze do środka, z dumą spoglądałyśmy na nasze pękate nowe „przyjaciółki”... Jej stała w przedpokoju za szafą gdzie był przytulny ciepły  kącik, moja w kuchni na taborecie tuż przy kaloryferze. Biegałyśmy od jednego mieszkania do drugiego nie zamykając drzwi wciąż sprawdzając czy dobrze ulokowałyśmy ów „nektar bogów”, który na wiosnę będzie już nadawał się do pierwszego posmakowania!

                Następnym naszym zbiorem były jabłka. Dużo ich spadło, ale dużo jeszcze też było na dwóch nie za dużych jabłonkach. Okazało się, że w schowku jest drabina więc na zmianę to pani Basia wchodziła parę szczebli i zrywała je wrzucając do reklamówki, a kiedy była już pełna przestawiałyśmy drabinę w inne miejsce wyszukując gałęzie gdzie jest  ich najwięcej. Zapach zrywanych jabłek wśród liści, które już były powoli liśćmi jesieni nastrajało melancholijnie.  
    
              Siedziałyśmy potem przy dwóch koszach pełnych  odchodzącego lata i … już mówiłyśmy o tym co trzeba będzie zrobić na wiosnę! To najlepszy sposób aby nie smucić się tym co odchodzi.... Nowe plany już  uruchomiły  wyobraźnię i nastawiły myśli na działanie!   Tak, płot z jednej strony przechylał się i wyglądało to nieciekawie, na dachu altanki w jednym miejscu wiatr oderwał kawałeczek papy, czarny bez rozrósł się zanadto zasłaniając słońce grządce, na której może                                                                            
na wiosnę posadzi się jakieś nowalijki? To byłaby niesamowita sprawa ugotować wiosenną zupkę z własnej świeżutkiej marchewki, pietruszki, selera i  posypać ją pachnącym koperkiem? Albo do chlebka z masełkiem dodać rzodkiewkę, szczypiorek i listek  sałaty ? Być może nie będą to dorodne,  wielkie okazy, ale swoje, posadzone własną ręka, na swoim kawałeczku ziemi!

             I wtedy przyszedł  Czarny Kot. No dobrze, a co z nim? Jak sobie da radę w zimie? Czy w zimie ja będę w stanie  tu regularnie przychodzić i dokarmiać go? A gdzie będzie spał jak przyjdą mrozy? Czy w zimie są polne myszy? Kitka- Mitka to co innego, wdrapie się do swojego gniazdka, nagromadzi tam zapasów, część zimy prześpi i na wiosnę wyruszy z zadartym ogonkiem jak nowa na łowy i buszowanie po drzewach... Popatrzyłyśmy na siebie i w jednym momencie podjęłyśmy decyzję! Zabieramy go! Będzie miał dwa domy aż do wiosny, a potem jak zechce znów pobyć w swoim kocim świecie wypuścimy go aż do następnej zimy! Wniesie do naszych domów cząstkę Bajkowa, odkarmi się na dobre, gdyby coś mu było wyleczymy go, będzie nam mruczał swoje kocie opowieści! A zatem czeka nas znowu wyprawa do sklepów po przenośną torbę dla kotów, kuwety, drapaki, żwirek i podręcznik – jak obchodzić się w domu z kotem! Ale czy takie zakupy nie są samą radością? Przybędzie nam „nasz brat mniejszy”, który jest tak jak my - stworzeniem tego świata...

Ewa Radomska / ciąg dalszy nastąpi.../


Można już kupić książkę „Ja z Bajkowa”

zamówić ją można u autorki, cena 28 zł, wysyłając e'maila: ewadu@onet.eu
Dostępna jest także jako e-book, cena 12,30 zł poprzez zamówienie w wydawnictwie czyli: Ja, z Bajkowa-/e-book/-księgarnia internetowa Białe Pióro.

więcej  http://www.kobieta50plus.pl/pl/weranda-literacka/ewa-radomska-i-bajkowo