Weranda literacka

Idą święta


Czas przedświąteczny był pełen oczekiwań, szeptów, chichotów i zapobiegliwej krzątaniny rodziców. Mama znosiła siatki pełne mąki, cukru, jajek, bakalii, maku, wszystkiego co było potrzebne do wypieku ciast i przygotowania świąt. Potem było "polowanie" na szynkę, karpia, pomarańcze.  Bo święta w naszym domu rządziły się swoimi prawami i jakby na przekór szarej, oszczędnej, biednej rzeczywistości były dostatnie, kolorowe, radosne i pachnące, tak, właśnie pachnące. Pachniały igliwiem, dobrym jedzeniem, pomarańczami.
    Dzień przed Wigilią mama wstawała skoro świt i zaczyniała ciasto drożdżowe. Potem wstawały moje siostry i mieliły w maszynce  ser,  sparzony mak, a mama w tym czasie ucierała w makutrze żółtka z cukrem "na puch". Wreszcie zjawiał się mój brat i wielkim, ciężkim widelcem ubijał białka. To była jego robota wykonywana z dumą i zaangażowaniem. Na koniec ja wpadałam do kuchni i moją robotą było wylizywanie makutry i pałki do ucierania. Gdy ciasta były ulokowane w formach,  a był to:  duży sernik, 4 makowce zawijane w cieście drożdżowym, wielka chałka drożdżowa i cwibak lub piernik, nieśliśmy je do piekarni, która działała na rogu ulicy Olszewskiego i   Michałowskiego (istnieje do dzisiaj, ale jakże inna), do miłych, białych od mąki  piekarzy, którzy za drobną opłatą piekli nam te ciasta w chlebowych piecach. Wiele rodzin korzystało z tego udogodnienia. Jeżeli chodzi o przepisy to mama miała je w pamięci i na przykład na pytanie, ile mąki dodać do ciasta odpowiadała, "ile zabierze" . Szczerze mówiąc  myślę, że piekła na wyczucie, a  przepisy miała w pamięci. Wszystkie wypieki mamy były cudownie smaczne, bo też i ze znakomitych produktów pieczone. Sernik był tłusty, maślany, pachnący, słodki, makowce też. Moja siostra Józefina uwielbiała sernik, Ela do dzisiaj ze słodyczy najbardziej lubi śledzie, ale mamine ciasta jadła, ja najbardziej lubiłam makowce, a Jurek i rodzice lubili wszystko. Mamie do głowy by nie przyszło, aby do ciasta dać mniej tłuszczu czy cukru, jak to robią współczesne gospodynie zafiksowane na "zdrowej diecie". Takie wytworne ciasta były pieczone dwa  razy do roku i nie groziła nam  z tego powodu cukrzyca czy otyłość. Chałka była strategicznym elementem czasu po świętach, bo gdy zaglądanie do dębowego kredensu nie dawało rezultatów (wszystko zjedzone), mama jak sztukmistrz wyczarowywała  ukrytą  głęboko chałkę. Cóż to była za radość.
    Trzeba dodać, że dom przed świętami poddany był gruntownym porządkom: okna i firany czyściutkie, szafy uporządkowane, pościel zmieniona, meble odkurzone, podłogi lśniące. Nie tylko dom, ale i nasze życie duchowe ulegało przed świętami uporządkowaniu. Wszyscy chodziliśmy do spowiedzi, aby móc w pełni uczestniczyć w bożonarodzeniowej celebracji.
    Nadeszła Wigilia i od rana wielkie poruszenie. Mała Ewa wstaje i widzi w pokoju stołowym zjawiskową, lśniącą, pełną bombek, pachnącą, wielką choinkę. Ponieważ moje rodzeństwo wyrosło już z wiary, że Aniołek ubiera choinkę, to ja byłam tą, która ostatnia dowiedziała się prawdy. Długo wierzyłam w Aniołka, który nie tylko ubiera choinkę, ale także przynosi pod nią podarki. Miło to wspominam. Przedpołudnie wigilijne było czasem dosyć nerwowym, bo mama piekła strudel, ulubione ciasto taty. Było to ciasto, które wymagało długiego wyrabiania, bicia o stolnicę, ciepła, w ogóle wymagało wiele zachodu. Potem się je rozciągało na białym prześcieradle i niestety czasami dziury były zbyt duże, ciasto się rwało i trzeba było od początku; wyrabiać i rozciągać. Wreszcie mama układała na cieście poszatkowane w plastry jabłka, rodzynki, trochę konfitury z róży i bułkę tartą podsmażoną na maśle. Wszystko to zawijała w rulon przy pomocy prześcieradła (nie było takiej dużej ścierki), kroiła na dwie lub trzy części i wstawiała do piekarnika. To ciasto wszyscy wspominamy, bo miało niezwykły smak, a ciasto było cieniutkie i chrupiące - delicje. Pomagaliśmy mamie wszyscy oprócz taty, który był w pracy. Po południu stół rozkładano, przykrywano śnieżnobiałym, najlepszym obrusem, stawiano odświętną zastawę, świece, a domownicy przebierali się w odświętne stroje, a także obuwie. Do wigilijnego stołu nikt nie zasiadał w kapciach.
    Nadszedł wreszcie wigilijny wieczór. Do stołu zasiadała mieszkająca z nami babcia Katarzyna i, póki była niezamężna - ciocia Michalina, siostra mojej mamy.  Ponieważ w Wigilię obowiązywał post ścisły, to w ten dzień jedliśmy tylko raz - śledzie z ziemniakami w mundurkach. Głodni byliśmy okropnie. Wieczerza rozpoczynała się głośną modlitwą odmawianą na kolanach. Potem było łamanie się opłatkiem, a potem wieczerza. Na stół wjeżdżała waza z barszczem i uszkami a potem: gołąbki z ryżem i grzybami, pierogi z kapustą i grzybami, karp smażony, karp w galarecie, groch z kapustą i grzybami a na końcu strudel i kutia. A wszystko to popijaliśmy kompotem z suszu. Po jedzeniu i rozdaniu upominków spod choinki (były to rzeczy praktyczne: rękawiczki, szaliki lub czapki i słodycze) ojciec stroił skrzypce, mama zapalała prawdziwe świeczki na choince  i rozpoczynało się kolędowanie. Śpiewaliśmy wszyscy, z zachwytem, wzruszeniem, że narodził się nam Zbawiciel. W późniejszych latach do skrzypiec taty dołączyła gitara Jurka. I tak oto nadeszła pora Pasterki. Szliśmy całą rodziną. Tłumy ludzi szły do parafialnego kościoła pw Św. Rodziny, a ci którzy nie zmieścili się w świątyni, otaczali ją wianuszkiem. Kościół był odświętnie przystrojony. Często było śnieżnie i mroźno.  I nadeszła chwila gdy pogasły  światła, był moment oczekiwania i wreszcie huknęły organy, a z setek gardeł popłynęło: " Wśród nocnej ciszy, Bóg się nam rodzi...".Wzruszenie odbierało głos.  Zapalały się światła i rozpoczynała się msza święta.
    Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia był leniwy, ospały, ciężki od słodyczy, pachnący pomarańczami i choinką. Świętowaliśmy rodzinnie, nie chodziło się w gości. W ten dzień mama niczego nie gotowała. Jadło się to, co zostało po wieczerzy, a zostało wszystkiego pod dostatkiem. Ja najbardziej lubiłam i lubię karpia w obu postaciach i barszczyk. Bardzo lubiłam spacery, w czasie których oglądaliśmy kolorowe  choinki w oknach starych biskupińskich willi.
    Za to drugi dzień świąt był inny, bo po porannej mszy św. było śniadanie, (jaka pyszna szyneczka), a potem obiad złożony z rosołu z makaronem robionym przez mamę (mistrzostwo świata,  taki cieniutki i smaczny) i pysznego mięska z dodatkami. No, a po południu goście! Rodzice mieli znajomych i były wizyty i rewizyty. My mogliśmy odwiedzać koleżanki.
    Szybko nadszedł sylwester i Nowy Rok. Rodzice chodzili na zabawy sylwestrowe organizowane w szkołach przez komitety rodzicielskie. Uwielbiali tańczyć. W Nowy Rok, gdy rodzice wypoczęli po sylwestrowych hulankach, był uroczysty obiad i tort wcześniej upieczony przez mamę.
    W miarę jak dorośleliśmy rytuały związane ze świętami ulegały pewnym modyfikacjom. Później przy stole wigilijnym już na stojąco czytaliśmy fragment z Biblii dotyczący narodzin Chrystusa i odmawialiśmy modlitwę. Piszę o tych zamierzchłych czasach, bo ich już nie ma i wiem, że  nie wrócą, a przecież miały swój niepowtarzalny urok nie tylko dlatego, że byliśmy młodzi. Tak, chcę je ocalić od zapomnienia.  Pocieszający jest fakt, że prawie całe następne pokolenie naszej rodziny, pomimo różnych "nowości" zachowuje wiarę i w podobny sposób świętuje.

Ewa Semków

Warto przeczytać inny tekst Autorki
https://www.kobieta50plus.pl/pl/weranda-literacka/w-moim-magicznym-domu

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

  • Weronika Madryas 19/03/2023, 6:05

    Wzruszający esej. Wierzę, że prawdziwy dom i cudowne dzieciństwo dają siłę na całą życiową drogę i to, bez względu na czasy, raczej się nie zmienia. Piękne wspomnienia.

  • Ewa Semków 31/01/2023, 13:21

    Gołąbki z ryżem i grzybami (do dzisiaj podaję je na wigilijny stół, ale w słodkiej kapuście) były zawijane w liście kiszonej kapusty. Rodzice kisząc jesienią kapustę w wielkiej dębowej beczce, umieszczali wśród poszatkowanej kapusty całą jej główkę i tym sposobem gołąbki miały niepowtarzalny smak.
    Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zaglądają na strony portalu i czytają, a także za wszystkie komentarze i miłe słowa uznania i zachęty do dalszego pisania.

  • Iwona Zmyslona 29/01/2023, 3:10

    Bardzo ciekawy tekst przypominający nie tylko młodość ale zanikające tradycje. Pierwszy raz spotkałam się z tym, że na wigilijną wieczerzę podano gołąbki z ryżem i grzybami. Może pokuszę się przyrządzić takie danie na najbliższe święta. Ten strudel też jest zachęcający, bo w moim domu do tej pory na Boże Narodzenie czy Wielkanoc był tylko sernik, makowiec i czasami drobne pierniki. Wspomnienia tej autorki o domu z czasów dzieciństwa też jest bardzo interesujący. Pozdrawiam autorkę.

  • Dagmara 21/01/2023, 16:35

    Czytając ten świąteczny tekst, miałam wrażenie, że czuję zapach wypieków. Ewo, masz przepiękne wspomnienia! Liczna rodzina swoje zalety, Ja jestem jedynaczką, i przez całe Święta z rodzicami wędrowałam od dziadków do dziadków.
    Pozdrawiam i czekam na następne wspominki.

  • Ewa Radomska 17/12/2022, 17:55

    Ależ cudne zapachy się roznoszą jak się czyta ten wspaniały opis dawnych świątecznych lat! Niby było kiedyś biednej, a jak bogato w tradycję, potrawy - nie to co teraz kiedy każdy w ręku jak najszybciej z komórką, a ciasto z cukierni w pudełku lub celafonie!
    Niech zatem choć ocaleją wspomnienia!

  • Zdzisława Wenska 14/12/2022, 12:43

    Piękne wspomnienia Świąt Bożego Narodzenia. Tradycje związane z tymi najbardziej rodzinnymi świętami staramy się przekazywać następnym pokoleniom. Pozdrawiam serdecznie autorkę, dobrych Świat życząc.