Weranda literacka
Wrocławski Biskupin - moja nostalgia
Na Biskupinie mieszkałam od urodzenia tzn. od chwili kiedy rodzice
przywieźli mnie ze szpitala, ułożyli na tapczanie i zwołali domowników.
Wszyscy stali nade mną gapiąc się w milczeniu i wreszcie babcia
przytomnie powiedziała: "Dzieci, to jest wasza siostra Ewa". I w ten
sposób stałam się najmłodszym, czwartym dzieckiem, siódmym członkiem
rodziny i mieszkanką Biskupina.
Ojciec mój Henryk, który po powrocie z niemieckiej niewoli, z początkiem 1946 roku zatrudnił się na Poczcie Głównej we Wrocławiu i dostał mieszkanie w szeregówce przy ul. Stefczyka - zdecydował o przenosinach całej sześcioosobowej rodziny do tego poniemieckiego miasta. Była to decyzja tyleż odważna, co podjęta z dużą wyobraźnią i wyczuciem. Dla rodziny, która przeżyła okropności mordów ukraińskich na Wołyniu, a ostatni rok spędziła w Sanoku , w domu babci Katarzyny w wielkiej biedzie - pierwsze zetknięcie z nowym, wrocławskim światem obfitowało w niezwykłe przeżycia. Po dwutygodniowej tułaczce, repatriancki pociąg wiozący moją rodzinę z Sanoka, dotarł wreszcie do Wrocławia na Dworzec Nadodrze. Był maj 1946 roku. Tramwajem nr 1, jedynym wówczas kursującym, z Dworca Nadodrze dojechali na Biskupin i weszli w małą uliczkę. Biskupin nie ucierpiał zbytnio w czasie działań wojennych, był enklawą spokoju i zieleni. Uliczka oczarowała tułaczy zapachem kwitnących bzów i jaśminów oraz bajkowym widokiem domów pokrytych czerwoną dachówką i porośniętych dzikim winem.
Osiedle otoczone jest Odrą i dwoma kanałami, nie ma przelotowej ulicy i stąd może coraz częściej nazywane jest Wielką Wyspą. Część pomiędzy Odrą a ulicą Olszewskiego, przez którą przebiega linia tramwajowa, i która dzieli osiedle na dwie części, zabudowana jest starymi pięknymi poniemieckimi willami otoczonymi ogrodami. Ulice noszą nazwiska polskich malarzy: Wyczółkowskiego, Ślewińskiego, Rodakowskiego itd. Część po drugiej stronie torów tramwajowych - to zabudowa szeregowa z małymi ogródkami za domami, a ulice noszą nazwiska społeczników, działaczy spółdzielczych i niepodległościowych, ekonomistów : Stefczyka, Jackowskiego, Abramowskiego, Mielczarskiego.
Biskupin chętnie był zasiedlany przez pracowników naukowych tworzących się uczelni wrocławskich. Profesorowie H. Steinhaus, S. Hartman, z lwowskiej szkoły matematycznej , czy profesorowie: W. Styś (ekonomista), Z Albert (patolog), E. Marczewski (matematyk, rektor Uniwersytetu Wrocławskiego), K. Sembrat (zoolog,embriolog), F. Longchamps de Berier ( prawnik), A. Mycielski (karnista) K. Urbanik (matematyk, rektor Uniwersytetu Wrocławskiego) znaleźli przystań życiową właśnie na Biskupinie.
Tymczasem po przyjeździe trzeba było zorganizować życie codzienne: jedzenie , ubranie, naukę, czas wolny. Zdobywanie pożywienia to osobny rozdział. W ogródkach często były hodowane króliki, świnki a w naszym ogrodzie królowała złotooka koza, dawczyni mleka i kupione przez mamę na targu kury, które w stosownym czasie były zagospodarowywane. Koza wypasana była przez mojego brata Jerzego, który obecnie będąc emerytowanym profesorem uniwersyteckim ze wzruszeniem wspomina tamten czas. Zimą w jadłospisie królowały kiszonki; stojąca w piwnicy dębowa beczka pełna była kiszonych ogórków a w drugiej kisiła się kapusta. Na półkach piwnicznych stały przetwory owocowe i warzywne przygotowane latem przez zapobiegliwą mamę. W tygodniu, od domu do domu, chodziły kobiety z podwrocławskiej wsi, znajdującej się po drugiej stronie Odry i oferowały wiejskie masło, sery i śmietanę. Jesienią uliczkami przejeżdżały chłopskie furmanki pełne a to ziemniaków, a to kapusty. Zapasy robiło się na całą zimę, a zimy były wówczas śnieżne i mroźne. Nie muszę dodawać, że w sklepach brakowało wszystkiego.
Jeżeli chodzi o naukę, to w roku 1957 przy ulicy Orłowskiego oddano do użytku Szkołę Podstawową nr 70 , a parę lat później przy ulicy Spółdzielczej otwarto Liceum Ogólnokształcące nr XI. Pracować zaczęła poczta, przybywało także sklepów, byli też rzemieślnicy : szewc, zegarmistrz, kapelusznik, otwarto też przychodnię zdrowia. Mimo nasilającego się terroru stalinowskiego w latach 1948 - 1953 społeczność Biskupina i Sępolna integrowała się wokół parafii Świętej Rodziny. Kościół stanowił wówczas jedyne miejsce, w którym przynajmniej raz w tygodniu spotykała się większość mieszkańców dwóch osiedli: Biskupina i Sępolna.
Ale to wszystko było mało ważne, bo najważniejsza dla nas była zabawa, spędzanie wolnego czasu. A terenów do zabawy było mnóstwo. Rozległe tereny nad Odrą, sąsiedztwo parku Szczytnickiego i kompleksu Stadionu Olimpijskiego dawało nam wiele możliwości latem i zimą. Ale najważniejsza na co dzień była nasza uliczka (cicha i bezpieczna, bo nikt nie posiadał samochodu) i ogródki. Grało się na niej w dwa ognie, zbijanego, w nogę, w klasy, w chowanego, skakało na skakankach. W ogródkach były piaskownice (ach, te pałace i babki z piasku), a gdy z nich wyrośliśmy, to grało się w pikutki, kamyki czy zgadywanki. W wakacje chodziliśmy plażować się nad kanał, który był płytki i czysty albo na basen na Stadionie Olimpijskim, na którym nigdy żadna olimpiada się nie odbyła, ale po wojnie odrestaurowano część tego kompleksu, w tym baseny, których było kilka. Najgłębszy miał trampolinę i wieżę do skoków. Baseny były otoczone murawą, posiadały szatnię i trybuny. Tak było latem, a zimą wały nad Odrą były terenem szaleńczych zjazdów na sankach. W domach w zimowe wieczory królowały gry planszowe, gry w statki, państwo - miasto itp.
Tego Biskupina już nie ma. Na terenach, na których bawiliśmy się w podchody, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wybudowano duże osiedle brzydkich, wysokich bloków z wielkiej płyty i nazwano je Bartoszowicami. Tłoczno zrobiło się w tramwajach, tłumy ludzi spacerujących na wałach odrzańskich - dzielnica zaczęła tracić swój niepowtarzalny charakter. Także nowi właściciele szeregówek, nie bacząc na zabytkowy charakter zabudowy, powiększali je o koszmarne ganki, a ogródki zamieniali w miejsca postojowe samochodów. Mojej podstawówki już nie ma a sklepy ciągnące się wzdłuż ul. Olszewskiego zniknęły zastąpione przez wypożyczalnię kaset video czy zakład pogrzebowy.
Zmuszona sytuacją, po przeszło pięćdziesięciu latach, bez żalu przeniosłam się do innej dzielnicy Wrocławia. Nawet gdy jestem na cmentarzu parafialnym, odwiedzając grób rodziców, rzadko spaceruję po uliczkach, niby znanych, a tak zmienionych, że wydają się nieznane. Ale, jak to zwykle "w późnej dorosłości" bywa, tamte czasy, czasy dzieciństwa i młodości, wspominam coraz częściej w gronie outsiderów biskupińskich, takich jak ja.
Ewa Semków
Warto przeczytać wywiad z Autorką
https://www.kobieta50plus.pl/pl/styl-50-plus/wywiad-ewa-semkow
Osiedle otoczone jest Odrą i dwoma kanałami, nie ma przelotowej ulicy i stąd może coraz częściej nazywane jest Wielką Wyspą. Część pomiędzy Odrą a ulicą Olszewskiego, przez którą przebiega linia tramwajowa, i która dzieli osiedle na dwie części, zabudowana jest starymi pięknymi poniemieckimi willami otoczonymi ogrodami. Ulice noszą nazwiska polskich malarzy: Wyczółkowskiego, Ślewińskiego, Rodakowskiego itd. Część po drugiej stronie torów tramwajowych - to zabudowa szeregowa z małymi ogródkami za domami, a ulice noszą nazwiska społeczników, działaczy spółdzielczych i niepodległościowych, ekonomistów : Stefczyka, Jackowskiego, Abramowskiego, Mielczarskiego.
Biskupin chętnie był zasiedlany przez pracowników naukowych tworzących się uczelni wrocławskich. Profesorowie H. Steinhaus, S. Hartman, z lwowskiej szkoły matematycznej , czy profesorowie: W. Styś (ekonomista), Z Albert (patolog), E. Marczewski (matematyk, rektor Uniwersytetu Wrocławskiego), K. Sembrat (zoolog,embriolog), F. Longchamps de Berier ( prawnik), A. Mycielski (karnista) K. Urbanik (matematyk, rektor Uniwersytetu Wrocławskiego) znaleźli przystań życiową właśnie na Biskupinie.
Tymczasem po przyjeździe trzeba było zorganizować życie codzienne: jedzenie , ubranie, naukę, czas wolny. Zdobywanie pożywienia to osobny rozdział. W ogródkach często były hodowane króliki, świnki a w naszym ogrodzie królowała złotooka koza, dawczyni mleka i kupione przez mamę na targu kury, które w stosownym czasie były zagospodarowywane. Koza wypasana była przez mojego brata Jerzego, który obecnie będąc emerytowanym profesorem uniwersyteckim ze wzruszeniem wspomina tamten czas. Zimą w jadłospisie królowały kiszonki; stojąca w piwnicy dębowa beczka pełna była kiszonych ogórków a w drugiej kisiła się kapusta. Na półkach piwnicznych stały przetwory owocowe i warzywne przygotowane latem przez zapobiegliwą mamę. W tygodniu, od domu do domu, chodziły kobiety z podwrocławskiej wsi, znajdującej się po drugiej stronie Odry i oferowały wiejskie masło, sery i śmietanę. Jesienią uliczkami przejeżdżały chłopskie furmanki pełne a to ziemniaków, a to kapusty. Zapasy robiło się na całą zimę, a zimy były wówczas śnieżne i mroźne. Nie muszę dodawać, że w sklepach brakowało wszystkiego.
Jeżeli chodzi o naukę, to w roku 1957 przy ulicy Orłowskiego oddano do użytku Szkołę Podstawową nr 70 , a parę lat później przy ulicy Spółdzielczej otwarto Liceum Ogólnokształcące nr XI. Pracować zaczęła poczta, przybywało także sklepów, byli też rzemieślnicy : szewc, zegarmistrz, kapelusznik, otwarto też przychodnię zdrowia. Mimo nasilającego się terroru stalinowskiego w latach 1948 - 1953 społeczność Biskupina i Sępolna integrowała się wokół parafii Świętej Rodziny. Kościół stanowił wówczas jedyne miejsce, w którym przynajmniej raz w tygodniu spotykała się większość mieszkańców dwóch osiedli: Biskupina i Sępolna.
Ale to wszystko było mało ważne, bo najważniejsza dla nas była zabawa, spędzanie wolnego czasu. A terenów do zabawy było mnóstwo. Rozległe tereny nad Odrą, sąsiedztwo parku Szczytnickiego i kompleksu Stadionu Olimpijskiego dawało nam wiele możliwości latem i zimą. Ale najważniejsza na co dzień była nasza uliczka (cicha i bezpieczna, bo nikt nie posiadał samochodu) i ogródki. Grało się na niej w dwa ognie, zbijanego, w nogę, w klasy, w chowanego, skakało na skakankach. W ogródkach były piaskownice (ach, te pałace i babki z piasku), a gdy z nich wyrośliśmy, to grało się w pikutki, kamyki czy zgadywanki. W wakacje chodziliśmy plażować się nad kanał, który był płytki i czysty albo na basen na Stadionie Olimpijskim, na którym nigdy żadna olimpiada się nie odbyła, ale po wojnie odrestaurowano część tego kompleksu, w tym baseny, których było kilka. Najgłębszy miał trampolinę i wieżę do skoków. Baseny były otoczone murawą, posiadały szatnię i trybuny. Tak było latem, a zimą wały nad Odrą były terenem szaleńczych zjazdów na sankach. W domach w zimowe wieczory królowały gry planszowe, gry w statki, państwo - miasto itp.
Tego Biskupina już nie ma. Na terenach, na których bawiliśmy się w podchody, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wybudowano duże osiedle brzydkich, wysokich bloków z wielkiej płyty i nazwano je Bartoszowicami. Tłoczno zrobiło się w tramwajach, tłumy ludzi spacerujących na wałach odrzańskich - dzielnica zaczęła tracić swój niepowtarzalny charakter. Także nowi właściciele szeregówek, nie bacząc na zabytkowy charakter zabudowy, powiększali je o koszmarne ganki, a ogródki zamieniali w miejsca postojowe samochodów. Mojej podstawówki już nie ma a sklepy ciągnące się wzdłuż ul. Olszewskiego zniknęły zastąpione przez wypożyczalnię kaset video czy zakład pogrzebowy.
Zmuszona sytuacją, po przeszło pięćdziesięciu latach, bez żalu przeniosłam się do innej dzielnicy Wrocławia. Nawet gdy jestem na cmentarzu parafialnym, odwiedzając grób rodziców, rzadko spaceruję po uliczkach, niby znanych, a tak zmienionych, że wydają się nieznane. Ale, jak to zwykle "w późnej dorosłości" bywa, tamte czasy, czasy dzieciństwa i młodości, wspominam coraz częściej w gronie outsiderów biskupińskich, takich jak ja.
Ewa Semków
Warto przeczytać wywiad z Autorką
https://www.kobieta50plus.pl/pl/styl-50-plus/wywiad-ewa-semkow
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Marta Błonska 03/10/2024, 22:23
Przyszedł moment w życiu 70 latków że zaczynamy z łezką w oku wspominać lata które bezpowrotnie minęły. Niestety z tamtego pięknego Biskupina cwidzianego oczami dziecka niewiele zostało.
Teraz on wygląda jak niechciane dziecko naszych rządzących.
Wiele osób wyjechało albo wyemigrowało ale wracają. Powroty tak powroty są najpiekniejsze.
Ewa Radomska 26/01/2022, 16:52
Och ta nostalgia za dzieciństwem! My, obecni 70 latkowie mieliśmy dzieciństwo skromne, ale jakże przez to pełne pomysłów - kształtowała się wyobraźnia, którą teraz młodym kształtuje internet...Pamiętam grę w klasy, miałam takie dobre marmurowe szkiełko, dobrze się ślizgało i trafiało celnie bez "skuchy". Moje dzieciństwo upłynęło w Legnicy - podobne losy rodzin, które musiały opuścić Kresy, niezapomniany Lwów i zaczynać od nowa na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych...Do Wrocławia przyjechałam w 1967 roku na studia - wtedy już był prawie odbudowany, mieszkałam w D.S Dwudziestolatka i wieczorem pięknie wyglądał oświetlony Most Grunwaldzki...
Z teraz Kochana bierz się za tych profesorów -ja Ci nie odpuszczę - o każdym czego dokonał w dziedzinie nauki i sztuki, krótkie biografie bo to same znakomite nazwiska!!!
Serdecznie Cię pozdrawiam
Zdzisława Wenska 23/01/2022, 11:52
Tak często bywa , ze kraina naszego dzieciństwa trwa szczęśliwie tylko w nas, bo rzeczywistość zmienia najczęściej to, co kiedyś było - domy zastepują nowe domy, ulice tez inne, ludzi tych z naszego dzieciństwa nie ma , umarli lub wyjechali , jak my. W trudnych chwilach dobrze przywoływać w pamięci dobre wspomnienia, choć z biegiem lat trochę idealizujemy tamte czasy...
Maria Gaczynska-Olech 22/01/2022, 17:08
Biskupin naszej mlodosci byl piekny, pelny charakteru i czesto powraca w snach. Dobrze, ze tego obecnego nie znam. Ale co dobre to przemija. Mam nadzieje, ze XI ciagle stoi i dziala. Dziekuje Ewuniu za piekne wspomnienia pisane naprawde pieknym polskim jezykiem. Dobrze by bylo zebrac Twoje wspomienia i wydac w charakterze ksiazki - ja jestem bardzo zainteresowana. Zycze Tobie duzo zdrowia i checi pisania wspomnien.
Isabel 21/01/2022, 13:12
Znam dobrze Wrocław, spędziłam tam swoje dzieciństwo, młodość i lata studiów. Szczególnie dobrze znam te okolice Biskupina, Sępolna i Zacisza, były to naprawdę wtedy, piękne dzielnice mające swój niepowtarzalny urok. Stadion Olimpijski i korty tenisowe... to lata mojej wczesnej młodości, spędzałam tam całe dnie. Miałam wiele koleżanek i wielu kolegów, z którymi spacerowaliśmy po okolicach, odprowadzając się nawzajem.
Dziękuję Ewo, za przypomnienie tych uroczych zakątków Wrocławia.