Weranda literacka

Zapach późnego lata


    Lubię lato, upalne dni. Nie przeszkadza mi, że część lata spędzam we Wrocławiu, ponieważ pustoszeje on na czas kanikuły. Za czasów mojej młodości lubiłam w towarzystwie pojechać do centrum, przejść się ulicą Świdnicką, wówczas głównym deptakiem miasta, i wypić w kawiarni  o wdzięcznej nazwie "Stylowa"  (plac Kościuszki) najlepszą mrożoną kawę. A gdy jeszcze letni deszczyk zmoczył asfalt rozgrzanej ulicy, to specyficzny zapach, był dla mnie synonimem wakacji w mieście. Pamiętam go do dziś. Jestem dzieckiem miasta, ale to nie znaczy, że nie lubię i nie doceniam uroków wsi.

    Właśnie wybrałam się do mojego brata, który 13 lat temu przeniósł się wraz z nową żoną do Wilkowic, dużej wsi koło Bielska - Białej. Okazało się, że i do naszej rodziny zawitało "nowe", i że można się rozwieść  po 40 latach małżeństwa. No, ale brat to brat i kontaktów z  nim nie zerwałam. On wie, co na ten temat myślę. Tak więc wylądowałam w pięknie położonym domu z ogrodem, kiedyś pięknym i zadbanym, bo pielęgnacja ogrodu to hobby mojego brata, a teraz nieco podupadłym, ale dalej urokliwym. Z okien domu rozpościera się widok na pasmo Beskidu Śląskiego ze szczytem Skrzyczne.  Jurek to ma szczęście, obie jego żony i eks, i obecna świetnie gotują. Tak więc miałam znakomite jedzenie, piłam dobre wina, a przede wszystkim miałam towarzystwo mojego brata, który podniósł się po ciężkiej chorobie i żyje, i wiele pamięta z dawnych czasów. Wspominkom nie było końca. Zwiedziliśmy razem urokliwą Bielsko-Białą, podjechaliśmy też kolejką gondolową na Szyndzielnię, a stamtąd szlak prowadził na Klimczoka. Gondola wspina się bardzo stromo, a wokół rozpościerają się piękne lasy i panorama Bielska - Białej. Cudowne widoki. Na Klimczoka nie weszliśmy, bo siły już nie te. Droga prowadząca do kolejki pięknie wyremontowana, a tablica informuje, że ze środków Krajowego Funduszu  Odbudowy.

    Wilkowice to duża, zamożna wieś, w której młodzi uciekając z miasta, budują sobie siedliska. Posiada też oczyszczalnię ścieków, do której prowadzi urokliwa droga. I tą drogą, późnym popołudniem codziennie  spacerowaliśmy. Droga biegła wśród  łąk, z których patrzyły na nas  sarny pasące się pod lasem.  Łąki nagrzane słońcem, odurzały nas zapachem  ostatnich kwiatów i traw.  Zapach dojrzałej łąki, ziemi ciężkiej od płodów  - to znaki zwiastujące koniec lata, to zapachy późnego lata. Bardzo je lubię. Po drugiej stronie drogi rósł las zasadzony przez pana Józefa, sąsiada mojego brata. Był to wielki  kawał ziemi, ogrodzony, aby leśne zwierzątka nie obgryzały młodych drzewek. Pan Józef obiecał, że  za parę lat, las będzie dostępny dla wszystkich. Na bramie wisi tabliczka o takiej mniej więcej treści: "Ten las posadziliśmy w 2019 r. na pamiątkę naszej babci Moniki, którą wszyscy nazywali Mońka. To przestrzeń cichej rozmowy naszych przodków."  Wzruszające.

    Zapachy, słońce, przywoływały  wspomnienia innej wioski, do której jeździliśmy w dzieciństwie. W podkrakowskich  Michałowicach  mieszkała część  naszych krewnych.  Siostra dziadka, Małgorzata, miała spore gospodarstwo i chętnie nas u siebie gościła. W tej wsi poznałam też moją prababkę, sędziwą Marię Grucową. Pamiętam żniwa, trud żeńców i powroty z pola  na spokojnym  siwku o imieniu Maciek. Przodem na oklep siedziałam ja, za mną siedział mój brat, a po polach niósł się nasz śpiew: "Jarzębino czerwona, któremu serce mam dać....". Potem zwożono snopy wozami drabiniastymi. Mój brat siedział obok woźnicy, a na szczycie snopków siedziała Ewunia. I zdarzyło się, że przeładowany wóz przechylił się, snopki razem ze mną posypały się do rowu, przykrywając mnie całkowicie. Strachu, a potem śmiechu było co niemiara. Lubiłam też, razem z Niusią, córką sąsiadów, leżeć w sadzie na soczystej trawie, gdzie na wyciągnięcie ręki leżały dorodne, pachnące papierówki.

Takie mamy wspomnienia - ja i mój brat Jerzy, bo siostry rzadko tam przyjeżdżały.

Ewa Semków

inny tekst autorki pod linkiem

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

  • Dagmara 21/09/2023, 20:04

    Ewo, cudny tekst! Czytając widziałam te Wilkowice, gondolę, Michałowice, niemal czułam zapach pól i lasu. Jestem mieszczuchem i łaknę takich bodźców. Rozweseliła mnie, nieco z przekąsem napisana uwaga o bracie. Brawo za poczucie humoru.
    Czekam na kolejne obrazy malowane słowem.
    Pozdrawiam, D.

  • Ewa Radomska 16/09/2023, 9:09

    A ja pamiętam najbardziej jeden z pierwszych dni we Wrocławiu kiedy w 1967 roku przyjechałam tu na studia z Legnicy. Był 15 październik, piękna, ciepła jesienna już pogoda, ja w spódniczce mini z wełenki w szkocką kratę /materiał ten kupowało się w Cepelii/, różowej bluzeczce z orlonu, brązowej kurteczce z zamszu i na bosych stopach czerwone sandałki - paseczki. Z palcu Grunwaldzkiego jechałam tramwajem do Rynku na spotkanie. Radość istnienia, zachwyt nowym etapem życia, "wolność i swoboda" - tego dnia nigdy nie zapomnę!
    Wspaniałe są Twoje wspomnienia, piszesz tak sugestywnie, że czuć cudny zapach tych snopków, które spadły z fury, a przekazać coś takiego udaje się nielicznym i jest to największy kunszt pisarski!
    Gratulacje i pozdrowienia!