Życie van Gogha i „Kurka wodna”


Swąd spalenizny cały czas jeszcze unosił się w powietrzu więc od razu zapytała czy coś się gdzieś w okolicy paliło. Nie było innego wyjścia jak opowiedzieć o tym co się stało. Na zakończenie opowiedziałam o uratowanych od ognia „Słonecznikach” Van Gogha. Bardzo ją to wzruszyło, że ktoś tak biedny, mieszkający jak kloszard  na osłodę swojego tułaczego życia  potrafił zachować tę reprodukcję…

              I od razu popłynęła opowieść o Vincentym van Goghu / 1853-1891/, holenderskim malarzu, którego losy rzucały i do  Anglii i do  Belgii i oczywiście do Francji, a w niej do  Paryża, do którego na krócej czy dłużej wiodły drogi w tamtym czasie wszystkich największych malarzy epoki. „Słoneczników” namalował chyba 11 wersji, zachowanych jest 7, powstały w 1888 roku i jedna z tych wersji, a mianowicie „Wazon z 12 słonecznikami” pani Basia widziała  w oryginale w Monachium w muzeum, które nazywa się Nowa Pinakoteka…

- „ Niełatwe miał życie bo sam był niełatwy. Od młodości cierpiał na psychiczne przypadłości, które zaczęły się kiedy jako mały chłopiec wysłany został do szkoły podstawowej z internatem i ogromnie przeżył to oddalenie od domu..Potem tego domu jako takiego nigdy już nie miał, także w miłości szczęścia nie zaznał, a to odtrącony przez córkę  ludzi, u których wynajmował pokój, a potem przez daleką kuzynkę, wdowę, starszą od niego aż wreszcie związał się z dziewczyną tzw. „lekkich obyczajów” mająca 5-letnią córeczkę i będąca w ciąży już z drugim, z którą po roku musiał się rozstać pod naciskiem niesprzyjających okoliczności. Jej syn, kiedy dorósł próbował wmówić wszystkim, że to on jest synem van Gogha co było niemożliwe bo kiedy ją poznał już była  w ciąży. Po rozstaniu z van Goghiem dalej trudniła się swoim procederem, wyszła nawet za mąż, ale  w 1904 roku rzuciła się ze skały popełniając samobójstwo. Ale jest znaczący ślad z tej znajomości, a mianowicie dużo jej i córeczki obrazów  w tym przedstawiający ją obraz „Smutek” , jeden z najbardziej wstrząsających w historii malarstwa. Miał w swoim życiu van Gogh i wątek religijny kiedy to w religii szukał ukojenia... Żył nie tylko skromnie, ale wręcz ubogo, w Paryżu zamieszkał z drugim malarzem światowej sławy  Paulem Gauguinem / 1848-1903/, z którym kłótnia zakończyła się tragicznie – w szale obciął sobie ucho... W międzyczasie raz po raz lądował w zakładach psychiatrycznych, ponoć zjadał swoje farby, pił naftę do lamp by wreszcie w 1891 roku postrzelić się w brzuch, choć nie zbadana jest wciąż wersja czy zrobił to sam czy ktoś inny kogo nie chciał wydać....Skłócony z ojcem tylko z bratem Theo, także malarzem, utrzymywał najściślejszy kontakt z całego 5-ciorga rodzeństwa... Theo umarł pół roku po nim, leżą  w skromnych grobach w Auvers Sur Oise, 35 kilometrów od Paryża,  obok siebie…

                  Taki był i tak żył twórca owych „Słoneczników”, które obok „Mony Lisy” Leonarda da Vinci i „Krzyku” Edwarda Muncha są najbardziej rozpoznawalnymi arcydziełami malarstwa światowego”– zakończyła swój wykład pani Basia, która jako architekt o sztuce, w tym malarstwie wiedziała prawie  wszystko…

                   Najlepiej jeśli smutek zostanie  czymś dobrym zrównoważony – i  oto  dał się słyszeć szczebiot naszych małych sąsiadek. Biegły wraz z Koleżanką Pierwszą i Koleżanką  Drugą i wiernie jak zawsze sprawująca nad nimi pieczę panią Karoliną....- A my pływałyśmy statkiem po Wiśle ! - nie mogły powstrzymać się aby już na wejściu nie zakomunikować nam swojej  radości i chęci podzielenia się wrażeniami...Postanowiłyśmy z panią Basia nie mówić im o przykrym zdarzeniu na działkach, niech mają swoją czystą radość z obcowania z przyrodą i wakacyjną beztroskę tym bardziej, że w międzyczasie swąd spalenizny stawał się coraz mniejszy…

                     Zaprosiły nas na swoją część, pani Karolina nalała każdej z nas pyszny soczek z aronii i dziewczynki jedna przez drugą zaczęły opowiadać.
            „.Stateczek był mały i nazywał się strasznie śmiesznie – Kurka Wodna”. I tu zaczęły chichotać jak tylko takie małe dziewczynki potrafią! Pan Kapitan zaprosił nas na „dach” takimi małymi kręconymi schodkami skąd   było  tym  bardziej  wszystko  widać. Mijały  nas  inne statki o                                                                            
wiele większe bo nasz był malutki, było na nim tylko 12 miejsc, a tamte miały chyba 10 razy więcej, wszyscy nam machali co było bardzo fajne! A potem kiedy zniknęły zabudowania Warszawy zaczęły się krzaki i drzewa i wychodziły z nich różne ptaki… Śmiesznie się nazywały – i tu dziewczynki zaczęły sobie przypominać – był chyba gąsiorek, jarzębatka, zimorodek, derkacz, błotniak stawowy, bocian czarny… Aż żal było wracać…

                 I tu pani Basia wzruszona opowieścią dziewczynek przypomniała sobie sentencję Pabla
 Piccassa /1881-1973/ -  hiszpańskiego malarza, rzeźbiarza, grafika, twórcy kubizmu czyli kierunku, który stosował  geometrię i uproszczone formy w malarstwie, stąd powstało w Polsce określenie „piccassy” na wszelkie geometryczne jego „podróbki”,  a mianowicie :- „Wszyscy chcą rozumieć malarstwo, dlaczego nie  próbują  rozumieć śpiewu ptaków?”...
                    
                                                                         
Ewa Radomska / ciąg dalszy nastąpi.../


Można już kupić książkę „Ja z Bajkowa”

zamówić ją można u autorki, cena 28 zł, wysyłając e'maila: ewadu@onet.eu
Dostępna jest także jako e-book, cena 12,30 zł poprzez zamówienie w wydawnictwie czyli: Ja, z Bajkowa-/e-book/-księgarnia internetowa Białe Pióro.

więcej  http://www.kobieta50plus.pl/pl/weranda-literacka/ewa-radomska-i-bajkowo