Weranda literacka
Kompotierki mojej Mamy
Kompotierka, co to jest? Czy ktoś jeszcze używa tej nazwy?
Według Wikipedii kompotierka to mała ozdobna miseczka na desery. Nasze
babcie i mamy podawały w nich galaretki z owocami i bitą śmietaną, leguminę czy
kompot z owocami jedzony łyżeczką. Dziś moda na te słodkości przeminęła a wraz z
nimi mała, zwykle szklana miseczka, służąca do podawania kompotu z owocami lub
innych deserów.
Moja Mama uwielbiała kompotierki. Kupowała komplety czyli: sporą misę i
sześć mniejszych miseczek. Zawsze były ze szkła, czasami kolorowego, czasami tylko
malowanego we wzory. Każdy zestaw był inny i każdy śliczny. Do większej misy
wlewało się kompot, ten ze słoika robionego na zimę był gęsty i bardzo słodki, więc
rozcieńczało się go przegotowaną wodą. Potem Mama rozkładała do miseczek owoce i
dolewała kompotu. Pyszne były kompoty mojej Mamy. Robione były z wiśni, truskawek,
czereśni, agrestu.
Całe 25 lat, przez które dane mi było cieszyć się miłością i opieką mojej Mamy
mogłam czerpać z Jej doświadczenia życiowego. Moja Mama Leokadia była niezwykłą
kobietą. Wyszła za mąż przed II wojną w wieku 19 lat. Wkrótce potem "idąc za mężem"
znalazła się na Wołyniu w miasteczku Sarny. Tam zastała ją wojna, w czasie której
urodziła troje dzieci, przeżyła Rzeź Wołyńską, o której nigdy nie chciała opowiadać,
przeżyła tyfus, gorączkując w szpitalnym łóżku z dwiema córeczkami śpiącymi w
nogach łóżka. Bo co można było zrobić w czasie wojny z trójką dzieci pozostawionych
bez opieki. W tym czasie mój Ojciec był na robotach przymusowych w Niemczech i nie
mógł pomóc Mamie. Tak więc mój czteroletni brat Jerzy pozostał pod opieką
zaprzyjaźnionej Ukrainki Warki, a trzyletnia Elżbieta i paromiesięczna Ziuta zostały
zabrane wraz z chorą Mamą do szpitala. Chyba nikt z obsługi szpitala nie wierzył w
wyzdrowienie Mamy i przeżycie dziewczynek. A jednak! Nie wierzyła też Warka, bo jej
zdumienie nie miało granic gdy Mama wraz z córeczkami przyszła podziękować i
odebrać synka. Warka myślała, że mały Jurko będzie jej. Ile siły, hartu i motywacji miała
Mama, wówczas młodziutka dziewczyna, aby przeżyć , odebrać i ochronić dzieci. Był
to chyba Cud Boski.
Podobnie było po wojnie. Gdy moja rodzina po wojennej tułaczce, głodzie i
poniewierce znalazła azyl we Wrocławiu w domku na Biskupinie, Tato pracował, a
Mama tworzyła naszą przystań, urządzała dom. Dzięki Jej pomysłowości i pracowitości
byliśmy nakarmieni, ubrani i mogliśmy się kształcić. Była ładną, postawną kobietą
lubiącą ładnie się ubrać: nosiła kapelusze, (nigdy nie widziałam Jej w czapce ), w lecie
idąc do kościoła, czy z wizytą na spracowane dłonie naciągała niciane rękawiczki. Dbała
też o dobrostan mojego Taty, w ogóle dbała o naszą rodzinę. Przejawiało się to we
wspieraniu nas w dążeniu do zdobycia wykształcenia i lepszego życia, do rozwoju
intelektualnego. Chodziliśmy do teatru, kina czy muzeum. Była ciekawa świata, uważnie
obserwowała sytuację polityczną kraju, świata, czytała gazety, książki. Dyskutowała z
Tatą na różne tematy. Gdy studiowałam, nie zawsze mogłam nadążyć z czytaniem lektur,
bo na polonistyce było ich wiele. Podrzucałam Mamie lektury i czekałam na ustne
streszczenie. Nie wszystko co czytała Jej się podobało, ale starała się.
Bardzo dobrze gotowała, a było to duże wyzwanie, bo mój Tato po zawałach
serca miał specjalną dietę, więc zawsze musiała się z tym liczyć i np. zamiast masła, czy
smalcu używać oleju. Miała też "swoje smaki" jedzeniowe. Do drugiego dania, do
ziemniaków, czasami jadła kromkę chleba. Lubiła też kromkę chleba z masłem zakąsić
jabłkiem. Myślę, że po wojennym głodzie pozostał Rodzicom wyjątkowy szacunek do
chleba, kochali jego zapach i smak. Każdy bochenek przed pokrojeniem był znaczony
krzyżem, a spadła na ziemię kromka z szacunkiem całowana.
Była człowiekiem czynu. Moja siostra Elżbieta znalazła pracę w swoim zawodzie
w Kłodzku. Mieszkała na stancji u pewnej rodziny. Ponieważ Ela była piękną kobietą
zaraz się znalazł adorator. Niestety, przystojny i urodziwy mężczyzna był rozwodnikiem,
co w owych czasach dyskwalifikowało konkurenta, szczególnie w oczach moich
Rodziców, praktykujących katolików. Aby rozwiązać problem, zdesperowana Mama
pojechała do Kłodzka i w ciągu jednego dnia zwolniła Elę z pracy i przywiozła do domu.
Inny przykład działań Mamy to choroba mojego brata Jerzego. Jurek znalazł się w
szpitalu z diagnozą: zapalenie stawów. Leczenie było mało skuteczne, pobyt w szpitalu
przeciągał się, więc zrozpaczona Mama, uzgodniwszy to z Tatą, na własną prośbę
wypisała syna i samodzielnie rozpoczęła terapię. Smarowała stawy Jurka maścią, którą
przysłał dziadek z Anglii i obwiązywała pakułami. Trwało to trochę, Jurek zawalił rok
nauki w szkole, ale wyzdrowiał. W czasie choroby rozwinął swój talent malarski i ma
cały zeszyt pięknych akwarel. Dwie z nich oprawione wiszą w moim mieszkaniu.
Mogłabym jeszcze wiele pisać o pięknej, życzliwej ludziom osobie, jaką była moja
Mama, bo wiele pamiętam, choć od Jej śmierci mija 49 lat. Ale czas kończyć, do
zobaczenia Mamo.
Ewa Semków
Dołącz do dyskusji - napisz komentarz
Isabel 10/08/2024, 15:46
Dziękuję za te piękne wspomnienia, za czułe słowa o Mamie. Nasze Mamy miały wielki wpływ na naszą dzisiejszą postawę życiową. Mam podobne wspomnienia i często się w nie zanurzam. Niestety... ten świat już przeminął... i nie wróci.
Czas jest nieubłagalny. Pozdrawiam serdecznie.
Zdzisława Wenska 06/08/2024, 10:58
Piękna, wzruszająca opowieść.
Kompotierki rzeczywiście kiedys były powszechne. Mnie zostały dwie z kompletu. W upalne dni zimny kompot to najlepszy sposób na ugaszenie pragnienia
Pozdrawsiam Autorkę
Jadwiga Śmigiera 20/07/2024, 9:49
Przepiękne, wzruszające wspomnienia. I ja ciągle wspominam.
A jeśli chodzi o kompotierki to odziedziczyłam je po swojej Mamie. Są nieco inne ale też piękne.
I nazywam je inaczej.
Bardzo dziękuje za tekst z "kraju lat dziecinnych".
Pozdrawiam serdecznie.