Weranda literacka

W moim magicznym domu

..... wszystko się zdarzyć może.  Same zmyślają się historie, sam się rozgryza orzech. W moim magicznym domu ciepło jest i bezpiecznie ....

    Jak już pisałam w innym tekście, mój rodzinny dom to szeregówka w zacisznej uliczce wrocławskiego Biskupina. Dom wybudowano w 1936 r. dla rodzin robotników niemieckich. W mieszkaniach, jak to u pragmatycznych Niemców, były wszystkie wygody: centralne ogrzewanie, łazienka, WC. Po tułaczce wojennej i niewyobrażalnej biedzie, której doświadczyła moja rodzina, ten dom był dla nich  niczym pałac. Na parterze była spora kuchnia, pokój zwany stołowym, z którego wychodziło się przez werandę do ogrodu. Z korytarza drzwi prowadziły do piwnicy, a także schody na piętro. Piwnica, to niezwykłe miejsce, gdzie była pralnia z wielkim kotłem, pod którym się paliło i we wrzątku gotowało pościel i ręczniki. Dwie wielkie metalowe wanny służyły do namaczania i płukania prania. Były wygodne, bo przy dnie miały otwór zatkany gumowym korkiem i po odetkaniu woda sama wypływała. Oszczędzało to siły mamie. Praliśmy oczywiście na tarze, najpierw blaszanej potem szklanej. Na początku lat sześćdziesiątych rodzice kupili pralkę Franię i to bardzo ułatwiło życie mamie. Wyobraźcie sobie pranie pościeli z sześciu  łóżek.  W drugim pomieszczeniu była drewutnia, gdzie składowany był koks, drewno na podpałkę i skrzynia z ziemniakami. W piwnicznym korytarzu stały półki w przetworami na zimę.                                      
     Wyprowadzając się, niemieckie rodziny pozostawiły meble, trochę szkła, porcelany. Dla nas to było wybawienie, bo naszym jedynym dobytkiem był kożuch, pierzyna,  mamina maszyna do szycia i trochę ubrań. W naszym nowym domu, w pokoju stołowym, stał duży, dębowy, piękny kredens, z mniejszym kredensikiem, duży rozkładany stół, 6 krzeseł i stojący, piękny zegar, odmierzający  co pół godziny czas  głębokim bim-bom. Wszystkie meble były czarne. W trzech pokojach na piętrze rodzina jakoś się ulokowała. Piszę "jakoś", bo rodzice zajęli sypialnię (już umeblowaną ) a brat i dwie siostry, pozostałe 2 pokoje. Babcia rezydowała w stołowym. Gdy przyszłam na świat długo spałam w sypialni rodziców w wiklinowym łóżeczku, albo czasami pomiędzy nimi w ich małżeńskim łóżku. Dom otoczony był ogrodami: maleńkim przed, gdzie  rosła czereśnia, i większym, za domem, gdzie rosły drzewa i krzewy owocowe. Były też grządki z tulipanami, a potem z różami hodowanymi przez mamę. Niemcy byli bardzo gospodarni i w lecie praktycznie nie kupowaliśmy owoców, bo wszystkie rosły w ogrodzie: jabłka (do dzisiaj pamiętam smak i zapach papierówek), gruszki, śliwki, ciemne winogrona i aż 4 wiśnie, a także agrest i porzeczki. Jedynie truskawki mama przywoziła z targu na pl. Grunwaldzkim i robiła z nich dżemy, konfitury, kompoty. Tak wyglądał dom,  ale przecież dom to przede wszystkim ci, którzy w nim mieszkają, czyli rodzina.
    Nasza rodzina była liczna. Niewiele takich rodzin było. Urodziłam się parę lat po wojnie,  gdy mój brat miał  już 10 lat, a siostry  9  i  7. Ta różnica wieku sprawiła, że nie kumplowaliśmy się, a oni odgrywali rolę raczej moich opiekunów. Ale to dzięki nim nauczyłam się szybko czytać, a potem uczestnicząc w ich życiu, śledząc ich zainteresowania poznałam nazwiska piosenkarek, aktorek, pisarzy, świat ludzi kultury i sztuki. Nauczyłam się na pamięć Inwokacji z "Pana Tadeusza" słysząc jak moja siostra głośno powtarzała zadaną lekcję. Razem z nimi słuchałam płyt puszczanych na adapterze Bambino, kupionym za pierwsze zarobione przez moje rodzeństwo pieniądze. Bo Jurek, tak jak i ja, w czasie studiów dawał korepetycje, a w czasie wakacji zarabiał pracując jako wychowawca na koloniach. Nasze dzieciństwo było zupełnie inne niż dzieciństwo współczesnych dzieci. Przede wszystkim nikt nam nie mówił co chwila "Kocham cię". W ogóle rodzice nam tego nie mówili, ale my i tak wiedzieliśmy, że jesteśmy kochani. Okazywali to, troszcząc się o nasze potrzeby, zdrowie, wykształcenie. Moje rodzeństwo po wojnie chorowało: mieli dolegliwości skórne, groziła im krzywica. Mama jeździła z nimi na specjalne naświetlania, a siostrę z liszaja na nodze wyleczył, mieszkający na naszej ulicy, znakomity dermatolog dr Kohn, który niestety później został zamordowany we własnym domu. To morderstwo wstrząsnęło Biskupinem. Sprawców nigdy nie złapano.
    Także wychowanie było zupełnie inne niż jest obecnie. Uczono nas właściwego zachowania przy stole, zasad higieny, szacunku dla starszych, patriotyzmu. Ale gdy przychodzili goście, to dzieci nie siedziały wśród starszych przy stole i nie perorowały jak to dzisiaj bywa. Padało hasło: "Dzieci na górę" i każdy szedł do siebie. Nikt nie czuł się wykluczony, każdy znał swoje miejsce. Mając trójkę żywiołowych dzieciaków rodzice musieli je trochę dyscyplinować. Na przykład, gdy w ferworze zabawy na śniegowej górce mój brat wrócił do domu bez szkolnej teczki, to kara musiała być. Tato był od dyscypliny, mama z babcią od jej luzowania. Wszystko się zmieniło gdy przyszłam na świat. Ominęły mnie kary, dyscyplina, a i rodzeństwo coraz starsze, było mądrzejsze, spokojniejsze. Ja niestety stałam się dzieckiem samowolnym i nawet rozwydrzonym. Zdarzyło się, że gdy nie dostałam tego co chciałam, rzuciłam   się na podłogę w korytarzu  wrzeszcząc, że teraz zachoruję i umrę, a wszystkim będzie żal. Moja mama wiedziona jakimś instynktem i mądrością zabrała wszystkich do ogrodu, a ja zostałam sama. Gdy zdałam sobie sprawę, że nikt się mną nie interesuje, jak niepyszna wstałam i ze wstydem dołączyłam do reszty rodziny. Więcej tego nie zrobiłam. Rodzeństwo trochę mnie trzymało w ryzach i opiekowało się mną.
    Na co dzień każdy zajmował się swoimi sprawami. Tato pracował, mama szyła w domu dla sąsiadek, albo nicowała nasze płaszczyki, aby udawały nowe  i zajmowała się domem i ogrodem, a my chodziliśmy do szkoły. Pamiętam te sobotnie powroty ze szkoły, gdy w domu pachniało pastą do podłóg  (uwielbiałam ten zapach), a czasami  świeżo upieczonymi słodkimi  bułeczkami. Niełatwo było wyżywić tak liczną rodzinę, gdyby nie pomoc rodziny z zagranicy nie byłoby to możliwe.
    Nasze życie kulturalne skupiało się wokół radioodbiornika. W sobotnie wieczory, po wieczornej kąpieli, wszyscy wskakiwaliśmy do ogromnych, połączonych, małżeńskich łóżek rodziców i słuchaliśmy audycji "Zgaduj Zgadula" i " Podwieczorku przy mikrofonie". W niedzielę wieczorem słuchałyśmy z siostrą Elą "Rewii Piosenek", którą prowadził Lucjan Kydryński. Tato słuchał audycji sportowych i oczywiście Radia Wolna Europa, ale cichutko, żeby sąsiedzi nie usłyszeli. Za to w niedziele  gromadziliśmy się w stołowym, gdzie jedliśmy rodzinne obiady, a potem cała rodzina, często z sąsiadami, wychodziła na niedzielny spacer nad Odrę, albo do parku Szczytnickiego, który wraz z Terenami Wystawowymi, będącymi pozostałością po Światowym  Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju z 1948 r. był ulubionym miejscem spacerów wrocławian.  Ulubioną rozrywką rodziców był żużel i często, ze mną w wózeczku, maszerowali na Stadion Olimpijski kibicować żużlowcom. Ja podzieliłam ich pasję i w 1970 r, siedziałam na trybunach w czasie Finału Indywidualnych Mistrzostw Świata w Żużlu kibicując Worynie i Walaskowi. Wygrał świetny Nowozelandczyk Ivan Mauger.
    Patrząc wstecz, widzę ile wysiłku wkładali rodzice w życie codzienne, aby nas nakarmić, ubrać, wykształcić, aby stworzyć bezpieczny dom.  Często myślę o moim domu rodzinnym, tym bardziej, że czarne meble ze stołowego, stoją w moim mieszkaniu. Wspominam wesołą, pracowitą, uczynną  - jak mówiły o niej sąsiadki - panią Lodzię, moją MAMĘ i pana Henia - mojego TATĘ, nucącego piosenki, uśmiechniętego, z papierosem w cygarniczce w ustach. Do tych wspomnień dołączyła moja zmarła niedawno siostra Józefina, bo z Elą i Jurkiem spotykamy się - pomimo ich sędziwego wieku - w realu.

Ewa Semków

Tekst pt.: "W moim magicznym domu" autorstwa Ewy Semków przesłany został na konkurs literacki „Mój dom, moje dzieciństwo".  

Więcej informacji o konkursie https://www.kobieta50plus.pl/pl/weranda-literacka/wyniki-konkursu-literackiego

Dołącz do dyskusji - napisz komentarz

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi.
Obraźliwe komentarze są blokowane wraz z ich autorami.

  • Dagmara 02/12/2022, 12:49

    Tekst, przeuroczy, jakby pędzlem malowany. Nie trzeba oczu zamykać, żeby wszystko widzieć! Pisany z niezwykła wrażliwością.
    Czekam na kolejne.
    Pozdrawiam, Dagmara

  • Iwona Zmyslona 20/11/2022, 12:02

    Miło jest poczytać wspomnienia kolejnej wrocławianki. Co prawda ja nie miałam licznego rodzeństwa, ale moja matka była najstarszą z czworga dzieci. Nie znałam dobrze Wrocławia, choć mieszkałam tam 19 lat, dlatego z przyjemnością przeczytałam o tym, jak mieszkało się tuż po wojnie na Biskupinie. Tekst napisany lekkim stylem, czyta się bardzo przyjemnie. Gratuluję Ewie tak dobrej pracy i jakże ciepłych, łapiących za serce wspomnień. Mnie los skierował do Warszawy, ale ciągle wierzę, że zobaczę jeszcze kiedyś moje rodzinne miasto, które podobno stale wspaniale się rozwija. Pozdrawiam autorkę i liczę iż przeczytam inne Jej teksty zamieszczane na Werandzie literackiej.

  • Nobe Gray 18/11/2022, 10:33

    Kochana Ewuniu uwielbiam twoje pisanie i uważam, że powinnaś,ku radości czytelnikow, pisać i pisać.
    Twój magiczny dom, mimo ciężkich powojennych czasów, jest ciągle dzięki tobie, wspaniale ciepły i ciekawy. Dziękuję że mnie do niego zaprosiłaś.

  • Elżbieta Sęczykowska 16/11/2022, 16:07

    Piękna, pełna domowego ciepła historia Pani Ewy Semkow pokazuje jak ciekawy był kiedyś świat, mimo niełatwych powojennych czasów. Jak bardzo ważne było wychowanie w domu, nie tylko dzięki szkole. Jak istotne było przekazywanie wartości, ideałów, patriotyzmu i tradycji, co sprawiało, że wszystkie chwile spędzane przy domowym stole na niedzielnych obiadach, czy wspólne słuchanie radia łączyło bardziej i dawało więcej radości niż cały materialny świat.

  • Zdzisława Wenska 14/11/2022, 10:31

    Pieknie opisany świat dzieciństwa i atmosfera domu rodzinnego

  • Czytelniczka 14/11/2022, 8:39

    Gratuluję!
    Świetnie opowiedziane wrocławskie realia tamtych lat! Takie było kiedyś życie - skromne , miało się wtedy marzenia, miało się rodziców, których teraz zamienia się na psychiatrów...